autor: Aleksandra Stokowiec
Epoka
ilustracji Dulaca i antykwarycznych perełek z poszarzałymi
okładkami dawno już minęła. Zabiegany świat przestał tęsknić
za obrazami pojawiającymi się gdzieś między jedną kartką
książki, a kolejną. Zapomniał, którędy do nieistniejących
krain, do wspomnień z dzieciństwa, do odległych wzruszeń, które
czasem niepostrzeżenie przebiegają przez świadomość, pobudzone
tajemniczym impulsem artystycznej fikcji. Lizzy Stewart, młoda
brytyjska artystka, zajmująca się przede wszystkim działalnością
ilustratorską, zawodowo łączy zakurzone historie z nową estetyką.
Pracując głównie w mediach tradycyjnych, zręcznie żongluje
konwencjami, oscylując gdzieś na granicy światów onirycznych,
pastelowych, przesyconych sentymentem i kreskówkowej formy
zaokrąglonych twarzy, rozszalałych linii, dziecięcych zachwytów
nad rzeczywistością. Tęsknota łagodnie przenika radość, stare
fotografie odżywają za dotknięciem delikatnych barw, powaga
arcydzieł współbrzmi z echem dni, kiedy oczarować potrafił sam
grzbiet książki, który pod nieśmiałym dotykiem zaczynał szeptać
na ucho własne opowieści, zupełnie niezależnie od tego co kryło
się na wszytych weń kartkach. Linia skojarzeń, jakie rodzą się w
związku z oglądaniem prac Stewart, daje najpełniejszy chyba wyraz
temu, w jak dużym stopniu artystka ta potrafi realizować własne
postulaty dotyczące komunikacji przez rysunek, dbania o narracyjność
obrazów, zdawania relacji z indywidualnych historii.
Jakimi
jednak środkami oddać opowieść zakorzenioną głęboko w ludzkiej
świadomości, z jednej strony związaną ze światem materialnym, z
drugiej zaś operującą wartościami całkiem od niego oderwanymi?
Odwołując się do historii, Stewart dochodzi do wniosku, że to
właśnie działania plastyczne najpełniej mogą wyrazić istotę
jednostkowego doświadczenia.
Artystka słusznie bowiem zauważa, że słowo pisane czy mówione,
często już poprzez samą swoją naturę ogranicza możliwość
oddawania wrażeń takimi, jakie są. Ogranicza nas limitem określeń,
zawiłością struktur gramatycznych, ścisłą zależnością od
kultury. O barierach komunikacyjnych, które (paradoksalnie!) tworzy
język, można byłoby pisać wiele. W przypadku odniesień do
założeń artystycznych Stewart, wystarczy może jednak uświadomić
sobie jedną, kluczową jego cechę- nieprzerwaną dążność do
konkretyzacji. Chociaż można byłoby to uznać za wartość
dodatnią, często to właśnie ona powoduje zacieranie się
subtelnych granic między poszczególnymi odcieniami danego wrażenia.
W związku z tym, próby możliwie najbardziej wiernego oddania
indywidualnych własności doświadczenia, często prowadzą do
uzyskania obrazu odczucia uniwersalnego.
Proces
poszukiwania medium, które sprostałoby postawionemu przez Stewart
zadaniu, prześledzić można w jej pracy nad wciąż jeszcze
nieukończonym projektem- „Some Strange Significance”. Podstawą
dla jego stworzenia było zaobserwowanie silnej zależności
występującej między podmiotem historii, a jej nośnikiem. Artystka
zauważa, że relacja ta szczególnie silnie rysuje się w przypadku
drobnych przedmiotów przechowywanych w charakterze pamiątek.
Poprzez wiązanie ich z konkretnymi zdarzeniami, miejscami czy
osobami, człowiek mimowolnie przelewa w nie swoje wspomnienia, tym
samym przekazując im własną historię. Najzwyklejszy obiekt staje
się przez to narratorem, który raz daną mu opowieść snuje każdym
swoim zagięciem, zadrapaniem, plamką przebarwień.
Nie
wystarczy jednak samo obcowanie z tym przedmiotem, by możliwe stało
się poznanie historii, którą w sobie nosi. Jako ilustratorka,
Stewart świetnie zdaje sobie sprawę ze specyfiki języka rzeczy.
Wie, że jest to język szczególny, wymagający wyjątkowej
wrażliwości od odbiorcy, a przy tym wciąż często niemożliwy do
odszyfrowania w oderwaniu od kontekstu obiektywnej opowieści. Na
stronie poświęconej projektowi
prosi więc każdą osobę, chcącą wesprzeć jej badania, nie tylko
o przesłanie zdjęcia przedmiotu, który uznany został za istotny,
ale także o udzielenie odpowiedzi na pięć krótkich pytań (Co to
za przedmiot? Skąd pochodzi? Jak pojawił się w Twoich zbiorach?
Dlaczego jest dla Ciebie ważny? Gdzie go trzymasz?). Między majem a
listopadem ubiegłego roku na stronie pojawiło się 19 wpisów.
Wśród nich znalazły się historie miłosne, rodzinne legendy,
reminiscencje z czasów dzieciństwa. Wszystkie niezwykle sensualne,
odnoszące się zwłaszcza do kategorii powiązanych ze zmysłami
dotyku i wzroku. Wciąż jednak funkcjonujące poniekąd w oderwaniu
od samych przedmiotów. Stewart oba te elementy scala, utrwalając je
w serii oszczędnych akwareli. Następnie tworzy cały cykl dotyczący
tych osobliwych narracji. Kolejne obrazy przeplata krótkimi cytatami
bądź graficznymi zapisami idei, świetnie korespondującymi z tym,
co usiłuje przekazać. W ten sposób ostatecznie usuwa bariery
komunikacyjne, oferując odbiorcy możliwość obcowania z opowieścią
w jej najczystszej, najbardziej jednostkowej formie.
Nie
od zawsze jednak Stewart eksperymentowała ze zjawiskiem tak złożonym
jak narracja. Punktem wyjścia było igranie z samym światem
przedstawionym. W serii obrazów z 2011 roku w centrum jej zainteresowań znalazły się czas i
przestrzeń. Poddając obróbce zbiór starych fotografii, artystka
usiłowała wskrzesić utrwaloną na nich rzeczywistość. W
większości przypadków pracowała na zdjęciach uszkodzonych,
nieostrych, uchodzących za bezwartościowe z powodu różnego
rodzaju mankamentów. Przy tej okazji dość wyraźnie rysuje się
już obsesyjne niemal zainteresowanie Stewart tym, co
niewypowiedziane, zatarte, zepchnięte na dalszy plan. Poprzez
pokrywanie powierzchni zdjęć warstwą mocno rozcieńczonej farby
(najczęściej akrylowej), artystka uwypukla, lub maskuje konkretne
wrażenia czy informacje zapisane na fotografii. Zabieg ten porównuje
do specyfiki samego zapisywania zdarzeń na kliszy- równie
wybiórczego, z jednej strony zarysowującego bowiem obecność
przeszłości, z drugiej zaś mocno ograniczającego jej pełne
doświadczanie. Podmalowując stare fotografie, Stewart dąży więc
do wytworzenia swoistego pomostu, który zdołałby wypełnić wyrwę
obecną między samym zapisem wizualnym a doznawaniem. Efekt jest
zdumiewający. Liryczne, pastelowe kolory łagodnie wibrują, budząc
do życia emocje zakorzenione w samej fotografii. W ich obliczu
odbiorca staje się żywym pudłem rezonansowym, czy może wręcz
nowym nośnikiem historii, która powoli zaczyna wypełniać go
wspomnieniem cudzych wzruszeń.
Lizzy Stewart, "Some Strange Significance", 2012 |
Eskalacja
wrażeń jednak nie następuje. Forma- niezmiennie oszczędna,
minimalistyczna, dążąca do maksymalnej prostoty, powoduje że
prace Stewart bronią się przed opatrywaniem ich terminami tak
poważnymi jak chociażby „dzieło”. Reprezentują one raczej
nurt sztuki współegzystującej z rzeczywistością, dalekiej od
prób odrywania od niej odbiorcy. Nie umniejsza to jednak ich
wartości. Okazuje się bowiem, że to właśnie ten świat, w którym
funkcjonujemy na co dzień jest tym najbardziej literackim. Stewart
zdaje się być tego świadoma, jak nikt inny, co swój wyraz
znajduje w publikacjach takich jak tworzone przez nią ziny („The
Nomads”), krótkie opowiadania graficzne („At 14:42 (everything
happens)” z „Cardigan Heart”), czy wpisy na prowadzonym przez
nią rysunkowym blogu.
Znamienne jest to, że nawet w obrębie internetowego dziennika
artystka nie przestaje realizować swoich głównych założeń. Z
niezwykłym urokiem własną historię zapisuje skrawkami wrażeń-
ich obrazem, treścią i doświadczeniem, które przyniosły. Jej
narracja nie domaga się szelestu kołdry i kubka herbaty obok. Nie
kojarzy się z wieczorami spędzanymi nad książką, która pozwala
przenieść się do baśniowych przestrzeni. To opowieść sama
będąca wspomnieniem i najbardziej zdumiewającą krainą. Wizualny
znak prowadzący do zachwytu nad pięknym tu i teraz.
Lizzy Stewart, "Some Strange Significance", 2012 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz