RUNICZNE OPOWIEŚCI
Runaljod - Yggdrasil, zespół WARDRUNA
Runaljod - Yggdrasil, zespół WARDRUNA
AUTOR: Martyna Kozińska
Legenda głosi, że Odyn, najwyższy
bóg nordycki cierpiąc na głód wiedzy udał się do korzeni drzewa
Yggdrasil, podtrzymującego świat oraz będącego źródłem
wszelkiej mądrości. Bóstwo zostało tam zapoznane z tajemniczymi
zaklęciami, którym, każdemu z osobna opowiadał jeden, magiczny
znak alfabetu - runa. Odyn zachował magię dla siebie, lecz pismo
przekazał ludziom. Tak oto(w skrócie) miał powstać system
dwudziestu czterech znaków nazywanych dziś Starszym Futharkiem.
***
Zwykłym śmiertelnikom, osobom
niezwiązanym z fantastyką, grami komputerowymi czy dawnymi
wierzeniami „dar Odyna” próbuje przybliżyć (lub rozpropagować)
norweska grupa Wardruna. Rdzeń formacji tworzą członkowie black
metalowego półświatka(Gorgoroth), co mimo zmiany stylistyki może
nasuwać wiele niepewności i zastrzeżeń, wynikającej(oczywiście)
ze złej sławy tego gatunku. Odrzućmy jednak sprawę uprzedzeń o
pożeraniu dziewic, kotów, czarnych mszach i wróćmy do czasów gdy
Skandynawia nie słyszała jeszcze o chrześcijańskim bogu. Efektem
wędrówki ku dawnym wierzeniom i szamanizmowi jest wydana w kwietniu
tego roku druga już część z zamierzonej trylogii Wardruny,
zatytułowana „Runaljod
- Yggdrasil”.
okładka albumu |
Okładka wita charakterystycznym,
czerwonym, kojarzącym się z runami logo oraz zielonym tłem o
fakturze liścia, mogącego na pierwszy rzut oka stanowić nawiązanie
do wcześniej wspomnianej opowieści. Można stwierdzić, że jest
skromna, nie stanowi nic zaskakującego czy specjalnego, ale... No
właśnie. Norwegom należy się wielki plus za swoistą prostotę,
kontynuację wątku poruszonego na okładce pierwszej płyty, co w
wyrazisty sposób systematyzuje projekt i nadaje ciągłość całemu
założeniu. Zajmijmy się brzmieniem. Po pierwszym przesłuchaniu
pojawiło się wielkie zaskoczenie będące efektem poszukiwania
nowych rozwiązań, nasuwające myśl „przecież to nie Wardruna”.
Pomyłka. Ponownie pojawiają się dawne, pieczołowicie odtworzone
instrumenty, kobiece chórki, dźwięki natury wykorzystane w
umiejętny sposób, bez serwowania słuchaczom „odgrzanego
kotleta”. Pojawiają się także teksty w rodzimym języku. Dla
jednych może być to utrudnieniem, niewygodnym przymusem poszukania
„czegoś więcej”, zagłębiania się. Dla mnie stanowi
niewątpliwy smaczek, ulubiony wyjątek wokół panującej
wszechobecnie angielszczyzny. Album zabiera w trwającą niespełna
godzinę podróż, pobudzając pierwotne pragnienia i wyobraźnię;
mogę śmiało powiedzieć, że (podobnie jak poprzedniczka)
wprowadza w pewnego rodzaju trans, hipnozę. Oczarowuje. Istotny jest
także sam proces produkcji, na płycie bowiem nie usłyszymy żadnego
niechcianego dźwięku, całość jest dobrze przemyślana i
dopracowana.
Podsumowując? Poprzeczka
zawieszona wysoko. Nie tylko dla samej Wardruny, ale także dla
innych podobnych gatunkowo wydawnictw folkowo-ambientowych. Mam
złudną nadzieje, że cały projekt wykroczy poza krąg odbiorców z
subkultury metalowej i zainteresuje nie tylko jako ciekawostka
muzyczna, ale pchnie dalej do poszukiwań związanych z kulturą
północy oraz jej dawnymi tradycjami. Zasługuje na to. Chcecie się
przekonać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz