czwartek, 4 lipca 2013

RADEK SZLAGA, FREEDOM CLUB

 Małe radości, wielkie sprawy
autor: Jarek Barton


Fajnie jest coś dostawać. Nie chodzi tu oczywiście o dostawanie "w czapę" ale o souveniry, gifty, drobne formy przekupstwa itp. Ponoć to czysto marketingowy obyczaj, wymyślony przez specjalistów od zarządzania, mający sprzyjać dobremu wizerunkowi biznesmena i chęci utrzymywania z nim dalszych relacji, a jednak przebił się do pop-rzeczywistości zwykłych śmiertelników – poczynając od bankowców, (którzy przy podpisywaniu umowy kredytu częstują nas cukierkami), przez Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy ("serduszko dla pana!"), spotkania młodzieży rzymsko-katolickiej nad jeziorem lednickim (słoik miodu, świeczka, czy kamień z rybą wręczane przez dominikanina Jana Górę), kończąc na jednym z największych rockowych festiwali w Roskilde (pierwszej setce osób wręczany jest zestaw powitalny składający się mapki, prezerwatyw i kilku piw sponsora imprezy) czy wreszcie pacjentach leczonych przez doktora G. (och chyba się zapędziłem). 



Ile ma to wspólnego ze światem artystów, sztuki czy wartości duchowych? Hmm? A co dostajecie na wernisażach? Tak, tak – prawie zawsze radość obcowania z artystą, dziewiczego kontaktu z jego dziełami, możliwość polansowania się itd. No i przecież jak dobrze można się "narąbać" na porządnym otwarciu wystawy! I ile dobrego potem opowiedzieć znajomym, że jaka to wspaniała i że warto na nią iść! Alko podawane w różnych formach na otwarciach wystaw to przecież też wartość dodana. Nie inaczej bywa u Radki Szlagi ba, wyróżnia się on na tym polu. Pomysł aby na wystawie umieścić sprzęt do pędzenia samogonu, najlepiej z wyhodowanych wcześniej pod folią ziemniaków, też na wystawie w instytucji sztuki jest co najmniej kontrowersyjny, na pewno oryginalny. Może to jeden z powodów dla którego właściciele galerii uznali go najlepszym młodym polskim artystą 2012 roku?
Na pewno nie jedyny. Radek Szlaga urodzony w Gliwicach absolwent i wykładowca Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu, powoli doceniany i za granicą (wystawiał tak zbiorowo z Joanną Rajkowską, Zbigniewem Liberą i innymi przedstawicielami polskiej sztuki współczesnej w rumuńskim muzeum Brukenthala czy z towarzyszem z kolektywu artystycznego "Penerstwo" Konradem Smoleńskim w Londynie, jak i indywidualnie w berlińskiej Alexander Ochs Gallery czy haskiej West) i w Polsce (Arsenał w Białymstoku, Zderzak w Krakowie, Arsenał i Enter w Poznaniu, Leto, Foksal, Piktogram, CSW i Zachęta w Warszawie plus nominacja do Paszportu Polityki za rok 2012) staje się jedną z bardziej interesujących postaci na krajowym podwórku artystycznym.
Trzeźwiejąc po pierwszym dniu wystawy (no chyba, że wolicie oglądać sztukę przez inne soczewki) warto się jej przyjrzeć. Freedom Club stał się ostatnio jego znakiem rozpoznawczym. Jest to dzieło totalne – prócz instalacji z sadzonek kartofli pod folią i zestawu do destylacji bimbru stoją wrak spalonego malucha, wypchane kury czy drewniana wieża z omiatającym salę okiem i chyba najważniejszy element – balansujące na granicy ikonoklazmu malarstwo, któremu Szlaga przywraca nadzieję, jako sztuce potrafiącej nowatorsko opisywać świat, całościowo jako nośnik wielkich narracji. W jego ekspozycji – której tytułowym punktem wyjścia stała się nieistniejąca organizacja terrorystyczna, będąca przykrywką dla działalności Teda Kaczyńskiego, wysyłającego bomby do amerykańskiego establishmentu – pojawiają się górale i Afroamerykanie, emigranci wszelkiej maści, demony, karły, kanibale. Wszystko składa się na wielowątkową, dygresyjną, pełną alegorii i motywów barokową narrację. Banałomalarstwo? W dobie "alternowoczesności", gdzie wszystko już było co dobitnie podkreślają nowe media, bezpretensjonalne czerpanie ze zwyczajnej codzienności prostych ludzi "tu" (mitycznej krainie szczęście, arkadii rodzinnych stron artysty) i "tam" (weryfikowanego american dream polonusów) jest zachwycające i wzruszające.


Wracając do początkowych rozważań – sam bimber pojawiający się w ekspozycjach Szlagi też staje się symptomatyczny. Pewnie, że oryginalny ale jakże w porównaniu z najczęściej serwowanym winem, czy czasem zdarzającą się whisky wywrotowy, rewolucyjny. Co więcej wywyższony przez postawienie go na antresoli na którą trzeba wejść po drabinie. Sam artysta określa temat swoich zainteresowań jako "wątpienie w sens", świadom ograniczeń jakie stawia przed nim malarstwo nie stara się konkurować czy porównywać do ekspresji Artura Żmijewskiego ale bezsprzecznie otwierając dobę postsasnalowską sytuować go trzeba w okolicach sztuki krytycznej, zaangażowanej po stronie wykluczonych, zapomnianych, biedniejszych. Pada to na całkiem podatny grunt, a jednak Radek Szlaga nie posuwa się do bezpośredniej krytyki systemu i masowości jakby zakłopotany schematyzmem języka używanego do opisywania świata. Malarstwo daje mu odpowiedni oręż do obrony szarego everymana, nieskalanego, chcącego żyć po swojemu. Przyglądając się całej wystawie aż czuć w powietrzu inspirację ludzkimi historiami, ich dramatami, troskami. W wywiadzie dla Wysokich Obcasów z lutego tego roku mówi: "często myślę o sobie jako o rzeczniku przegranej sprawy, portretuję margines marginesu, prowincję - geograficzną i mentalną - która okazuje się wielobarwnym i urodzajnym miejscem, gdzie idea mutuje, nabiera lokalnej specyfiki, pączkuje, puszcza kłącza i nikt jej tu nie spryskuje roundupem (środkiem owadobójczym), przez co jej owoce nie zawsze są piękne, ale mają niepowtarzalny smak."
Twórczość Szlagi wydaje się pijacko nieuczesana. Komentuje ironicznie i bajkowo rzeczywistość - w jego wykonaniu dosyć nierealną, senną, na pewno prowokując do myślenia. Oglądając obrazy widz dostaje (oprócz wspominanego cały czas samogonu – o ile oczywiście ma szczęście się nań załapać) ładunek silnie kulturotwórczy pełen kontekstów i motywów, w dobrze rozumiany sposób całkiem modny politycznie i intelektualnie. Jakkolwiek można by się zastanowić czy to nie swoiste panaceum na ewentualne wyrzuty sumienia warszawskiej średnio wyższej klasy odwiedzającej galerie sztuki współczesnej, to bezpretensjonalność, naturalność i szczerość artysty i jego dzieł bronią się.
Zatem, na zdrowie Radku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ignoranci Kultury i Sztuki

Ignoranci Kultury i Sztuki