Małe radości, wielkie sprawy
autor: Jarek Barton
Fajnie
jest coś dostawać. Nie chodzi tu oczywiście o dostawanie "w
czapę" ale o souveniry, gifty, drobne formy przekupstwa itp.
Ponoć to czysto marketingowy obyczaj, wymyślony przez specjalistów
od zarządzania, mający sprzyjać dobremu wizerunkowi biznesmena i
chęci utrzymywania z nim dalszych relacji, a jednak przebił się do
pop-rzeczywistości zwykłych śmiertelników – poczynając od
bankowców, (którzy przy podpisywaniu umowy kredytu częstują nas
cukierkami), przez Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy
("serduszko dla pana!"), spotkania młodzieży
rzymsko-katolickiej nad jeziorem lednickim (słoik miodu, świeczka,
czy kamień z rybą wręczane przez dominikanina Jana Górę),
kończąc na jednym z największych rockowych festiwali w Roskilde
(pierwszej setce osób wręczany jest zestaw powitalny składający
się mapki, prezerwatyw i kilku piw sponsora imprezy) czy wreszcie
pacjentach leczonych przez doktora G. (och chyba się zapędziłem).
Ile ma to wspólnego ze światem
artystów, sztuki czy wartości duchowych? Hmm? A co dostajecie na
wernisażach? Tak, tak – prawie zawsze radość obcowania z
artystą, dziewiczego kontaktu z jego dziełami, możliwość
polansowania się itd. No i przecież jak dobrze można się
"narąbać" na porządnym otwarciu wystawy! I ile dobrego
potem opowiedzieć znajomym, że jaka to wspaniała i że warto na
nią iść! Alko podawane w różnych formach na otwarciach wystaw to
przecież też wartość dodana. Nie inaczej bywa u Radki Szlagi ba,
wyróżnia się on na tym polu. Pomysł aby na wystawie umieścić
sprzęt do pędzenia samogonu, najlepiej z wyhodowanych wcześniej
pod folią ziemniaków, też na wystawie w instytucji sztuki jest co
najmniej kontrowersyjny, na pewno oryginalny. Może to jeden z
powodów dla którego właściciele galerii uznali go najlepszym
młodym polskim artystą 2012 roku?
Na pewno nie jedyny. Radek
Szlaga urodzony w Gliwicach absolwent i wykładowca Uniwersytetu
Artystycznego w Poznaniu, powoli doceniany i za granicą (wystawiał
tak zbiorowo z Joanną Rajkowską, Zbigniewem Liberą i innymi
przedstawicielami polskiej sztuki współczesnej w rumuńskim muzeum
Brukenthala czy z towarzyszem z kolektywu artystycznego "Penerstwo"
Konradem Smoleńskim w Londynie, jak i indywidualnie w berlińskiej
Alexander Ochs Gallery czy haskiej West) i w Polsce (Arsenał w
Białymstoku, Zderzak w Krakowie, Arsenał i Enter w Poznaniu, Leto,
Foksal, Piktogram, CSW i Zachęta w Warszawie plus nominacja do
Paszportu Polityki za rok 2012) staje się jedną z bardziej
interesujących postaci na krajowym podwórku artystycznym.
Trzeźwiejąc po pierwszym dniu
wystawy (no chyba, że wolicie oglądać sztukę przez inne soczewki)
warto się jej przyjrzeć. Freedom Club stał się ostatnio jego
znakiem rozpoznawczym. Jest to dzieło totalne – prócz instalacji
z sadzonek kartofli pod folią i zestawu do destylacji bimbru stoją
wrak spalonego malucha, wypchane kury czy drewniana wieża z
omiatającym salę okiem i chyba najważniejszy element –
balansujące na granicy ikonoklazmu malarstwo, któremu Szlaga
przywraca nadzieję, jako sztuce potrafiącej nowatorsko opisywać
świat, całościowo jako nośnik wielkich narracji. W jego
ekspozycji – której tytułowym punktem wyjścia stała się
nieistniejąca organizacja terrorystyczna, będąca przykrywką dla
działalności Teda Kaczyńskiego, wysyłającego bomby do
amerykańskiego establishmentu – pojawiają się górale i
Afroamerykanie, emigranci wszelkiej maści, demony, karły, kanibale.
Wszystko składa się na wielowątkową, dygresyjną, pełną
alegorii i motywów barokową narrację. Banałomalarstwo? W dobie
"alternowoczesności", gdzie wszystko już było co
dobitnie podkreślają nowe media, bezpretensjonalne czerpanie ze
zwyczajnej codzienności prostych ludzi "tu" (mitycznej
krainie szczęście, arkadii rodzinnych stron artysty) i "tam"
(weryfikowanego american dream polonusów) jest zachwycające i
wzruszające.
Twórczość
Szlagi wydaje się pijacko nieuczesana. Komentuje ironicznie i
bajkowo rzeczywistość - w jego wykonaniu dosyć nierealną, senną,
na pewno prowokując do myślenia. Oglądając obrazy widz dostaje
(oprócz wspominanego cały czas samogonu – o ile oczywiście ma
szczęście się nań załapać) ładunek silnie kulturotwórczy
pełen kontekstów i motywów, w dobrze rozumiany sposób całkiem
modny politycznie i intelektualnie. Jakkolwiek można by się
zastanowić czy to nie swoiste panaceum na ewentualne wyrzuty
sumienia warszawskiej średnio wyższej klasy odwiedzającej galerie
sztuki współczesnej, to bezpretensjonalność, naturalność i
szczerość artysty i jego dzieł bronią się.
Zatem,
na zdrowie Radku!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz