fot. materiały prasowe CSW Znaki Czasu |
W galerii prawie zebrał się tłum ludzi. Dzień wcześniej śnieżyca pożarła sporą część krajobrazu. Niebo było jak wielkie morze podczas sztormu, które wznosi się i zapada, tłamszone przez własną ciężkość. Chropowate ściany bloków pokryły się białym kurzem a ludzie-mrówki porozkładani po śliskich chodnikach z trudem przeciskali się między sobą. Starsza pani w sklepie obiecała mi apokalipsę, której miałem stać się uczestnikiem. Ostatecznie z zagłady nic nie wyszło, a ja z psem wybrałem się na spacer w podwójnej parze skarpet; i tak wróciłem umoczony do szpiku kości, bo ten wymyślił sobie bieg przez przeszkody. Okno w domu uszczelniłem kocami, sąsiad pali chyba całym dostępnym asortymentem z supermarketów. Ktoś ostatnio skarżył się, że zadzwoni na Straż Miejską, jednak nie pamiętał numeru. Nie ma znowu Internetu, poczytam trochę o gender, o kondycji ludzkiej, o zadyszce kulturowej i... pójdę spać. Muszę wcześniej wstać i biec na performens.
Ach, tak, w galerii prawie zebrał się tłum ludzi, większość była jednak przejęta otwarciem nowego mostu na Wiśle i możliwością zwiedzania go z przewodnikiem. Sztuką jest przecież opowiedzieć o dwóch prętach i kawałku betonu. Ostatni nieszczęśnicy, którzy uciekli przed przeraźliwym mrozem i schowali się w ciepłych objęciach budynku, oczekiwali otwarcia VII Festiwalu Performance "Koło Czasu". Mała grupka adoratorów spóźniła się na mowę wstępną. Popalając papierosy, omawiali problemy przejazdu przez nową przeprawę. Kurator i artysta, Marian Stępak, postanowił dać nam niezwykły prezent z okazji Mikołajek - pierwszym performerem był dziesięcioletni eksperymentator, technik i poszukiwacz Abraham Macioszek. Miałem pewne obawy (niestety słuszne), że nasz młody artysta swoją wrażliwością zaćmi niejednego weterana. Wielkie nadzieje zgromadzona publiczność pokładała w Abramović, która miała odwiedzić festiwal już pierwszego dnia. Oczywiście jak przystało na wielką artystkę, jej samolot spóźnił się o całe dwa dni i w ostatnim dniu festiwalu pojawiła się wśród rozżarzonego tłumu (bądź co bądź była tylko gumową lalką, ale pozwoliło to na zrealizowanie jej performensu The Artist Is Present w prawie nieograniczonej przestrzeni czasowej i osobowej).
Życie jest serią początków, nie łańcuchem zakończeń. – pisze Mian Mian w swoich słodkich Cukiereczkach. Doskonale pokazały nam to dwie artystki, Julia Kurek i Justyna Piotrowska, które zmroziły mi krew w żyłach. Działania, zresztą bardzo osobiste, poruszyły najczulszy punkt każdego człowieka – utratę bliskiej osoby i bardzo swoją delikatnością przypominały rzeźbiarskie eksperymenty Aliny Szapocznikow.
Toruń o tej porze roku przypomina szklaną kulę, którą potrząsa małe dziecko. Mgła zbudowała ścianę oddzielającą miasto od świata zewnętrznego. Po trzech dniach festiwalu, artyści wrócili do domu, a ja w swoim mieszkaniu znów narzekałem na sąsiada. Telefon odgrywał pożegnalny marsz, a pies warczał, nawołując do kolejnego biegu.
PS.
Drogi Performerze,
dostałem Twój list i odłożyłem go do teczki CIEKAWE LISTY. Mam też teczki typu LISTY DO DOMU
czy KRZYŻÓWKI TYGODNIA. Może czymś podzielić się z Tobą?
Szymon Bochniarz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz