Galeria Miejska BWA
Bydgoszcz
09.06-06.07
2013
CHRONOTOPOLOGY
START ART
autor: Kajetan Giziński
Zimny
podmuch nordyckiego powietrza, głęboki wdech i wkraczamy do
tajemniczej krainy. Islandia, kraj europejski, ale bardzo mało
znany. Przez swoją lokalizację na odległej od kontynentu wyspie,
rozwijała się praktycznie w izolacji, a jedyne zewnętrzne wpływy
pochodzą od norweskich i duńskich imigrantów.
Na wystawie w bydgoskim BWA
zaprezentowano prace czterech artystów z grupy Start Art:
Anna Eyjolfsdottir
Ragnhildur Stefansdottir
Thordis Alda Sigurdardóttir
Thuridur Sirgurdardottir
Już samo przeczytanie nazwisk autorów
jest trudne, a cóż dopiero z ich twórczością(!).
Jak wypowiedzieć się o sztuce, jeśli
nie zna się jej uwarunkowań kulturowych? Trzeba być zupełnym
ignorantem i z tej pozycji startuję.
Jako absolutny
dyletant w temacie mówię: Nie znam się, więc się wypowiem.
Prace rozmieszczone są w dużych
odległościach od siebie, można je oglądać stojąc daleko od
białej (neutralnej, śnieżnej?) ściany, nie rozpraszając wzroku.
Działa to korzystnie na odbiór, mimo że trudno zrozumieć treść.
Chodząc po sali szukałem części wspólnej, która spoiłaby
poszczególne obiekty. Cały czas pojawiało się to samo słowo:
natura. Dlaczego? Po pierwsze obrazy przedstawiające zorzę polarną,
która jednoznacznie kojarzy się z północą. Malowane wprawnie,
choć nie zachwycająco, ujmują to co najważniejsze w pejzażu,
czyli klimat. Powierzchnia płócien jest mocno lśniąca, co nadaje
głębi mocnym, ale nie neonowym barwom.
Obrazy Thuridur Sirgurdardottir,
malowane farbami olejnymi na identycznych płótnach w formacie
50x50cm, przedstawiają w naturalnej wielkości sierść islandzkich
koni. Na niemrawym stoliku obok schodów leżały katalogi artystów.
Na szczęście było chociaż trochę tekstu po angielsku. Niestety i
to nie pomogło.
Nadal jestem ignorantem.
Zaciekawił mnie jednak krótki
fragment, który pozwolę sobie przytoczyć:
„However since we all
know what a horse looks like the mind can fill in the gaps.”
To prawda, nie widać konia, a wiemy,
że to koń. To za sprawą dobrej techniki malarskiej, która
pozwoliła odtworzyć charakter umaszczenia zwierzęcia. Zadanie
wymagające i czasochłonne (każdy włos to jedno pociągnięcie
pędzla). Wykonanie jest precyzyjne, choć bez przesady, więc widać
delikatne przesunięcia lub maźnięcia, które nadają obrazom
naturalności (natura nie jest nieskazitelna). Delikatne złote i
srebrne refleksy błyszczą nieznacznie, ale dopełniają wrażenia
zdrowej sierści.
Krótko mówiąc: dobra robota.
Ale o co chodzi?
Nadal jestem ignorantem.
Obiekty autorstwa Thordis Alda
Sigurdardóttir stworzone z drewna, wełny i słoików wypełnionych
darami natury, takimi jak soczewica, kawa, czy ziarna zbóż. Jedna,
zawierająca książki islandzkich autorów, zwieńczona jest rogami
barana.
Interesujące. O
co chodzi? Przy delikatnym chociaż wsparciu kuratora, z pewnością
bym się dowiedział, lecz brakuje podstawowych informacji. Nawet
sprawa autorstwa jest trudna do ustalenia dla osoby nie znającej
języka islandzkiego. W każdym miejscu pisownia nazwisk jest inna, a
podpisy w BWA były porażająco beznadziejne. Nagryzmolone ołówkiem
na ścianie, nie przypominały ani trochę tych z broszurki, czy
strony internetowej.
Czyż nie byłoby prościej przykleić
zwyczajne tabliczki z informacjami na temat prac? Taka prosta rzecz,
a już ignorant mógłby poczuć choć odrobinę satysfakcji ze
zrozumienia sensu umieszczenia przedmiotu w galerii.
Do całości nie pasują obiekty
Ragnhildur Stefansdottir. Wyraźnie odcinają się od reszty już
techniką, ponieważ wykonane są częściowo z tworzyw sztucznych.
Drugą sprawą jest temat. Co mają wytknięte języki i przekrój
układu pokarmowego wspólnego z Islandią i naturą? Lepiej nie będę
się pytał, bo mogę otrzymać odpowiedź, która nie pozwoli mi
powstrzymać śmiechu, a nie lubię wyszydzać ludzi. Nadal jestem
ignorantem.
Blue Velvet, tytuł pracy poznałem ze
strony internetowej artystki. Anna Eyjolfsdottir skumulowała chyba
wszystkie islandzkie barany i pojazdy w jednej pracy. Błękit miesza
się ze złotem, dając wrażenie luksusu. Może jakaś krytyka
kryzysu gospodarczego? Tak, tylko znowu dowiaduję się tego ze
źródła pobocznego. Nadal jestem ignorantem.
Nie chcę nim być, ale muszę, bo taka
jest wola kuratora.
Tekst reklamujący wystawę:
Członkowie grupy artystycznej Start Art utworzyli i
ukształtowali własną ideologię, która bada koncepcję czasu, miejsc i historii w
najszerszym możliwym znaczeniu, a także miejsc, gdzie historie są opowiadane,
zapamiętywane lub zapominane, a miejsca zapadają w pamięć lub tracą znaczenie. Chronotopology to
nieuchwytna, zmieniająca się scena gdzie czas i miejsce przenikają się i
przesuwają, nieustannie kształtując naszą kulturę.
Mocno naciągany. „W najszerszym możliwym znaczeniu” znaczy ni
mniej ni więcej jak: „Nie wiem co, ale muszę coś napisać”.
Wystawa mogłaby być bardzo
interesująca, niestety brakuje dobrych chęci (a może wiedzy).
Prace zachęcają do zastanowienia się nad problemem, lecz próżno
go szukać, odnaleźć w gąszczu domysłów. Po takiej wystawie
przeciętny odbiorca powie:
Co za gówno
Nie rozumiem sztuki współczesnej
To nie dla mnie
Nigdy już nie przyjdę do galerii
Strata czasu
Niestety, bo z tymi samymi pracami
mogłaby powstać świetna wystawa, którą chętnie odwiedziliby
nawet zagorzali przeciwnicy sztuki. Trzeba tylko podprowadzić widza,
zachęcić, dać wskazówkę. Jest to, niestety, mankament większości
współczesnych ekspozycji skutecznie zniechęcający zwiedzających.