sobota, 24 maja 2014

O ZŻYNANIU SŁÓW KILKA. GIERYMSKI I FOTOGRAFIA

Muzea Narodowe w Warszawie i w Krakowie przygotowały nie lada gratkę dla wszystkich miłośników sztuki. Wspólnie pracowały nad projektem Bracia Gierymscy, w ramach którego możemy obejrzeć 2 wystawy monograficzne, w Warszawie Aleksandra, a w Krakowie Maksymiliana. Tych dwóch twórców nie trzeba (chyba) przedstawiać nikomu. Nauczycielki  polskiego katują swoich uczniów pracami domowymi z opisami obrazów, a studenci historii sztuki zarywają noce, ślęcząc nad  biografiami braci. Pomimo mojego ignoranckiego stosunku do sztuki 2 połowy XIX wieku, pofatygowałam się do Warszawy „na Aleksandra”. I naprawdę było warto! Moje poczucie dobrze spędzonego czasu nie wynika jednak z faktu, że na wystawie jest pokazana niemal cała spuścizna artystyczna malarza z przystępnym podziałem przestrzeni wystawienniczej.  Dla mnie najważniejsze było to, że obok obrazów, drzeworytów i szkiców pokazane zostały fotografie, na podstawie których powstały dzieła artysty. Tak, tak, często zapominamy, o tym że zżynanie ze zdjęcia nie jest domeną współczesnych artystów i że było popularne już w XIX wieku.
Romans malarstwa z fotografią często jest przez artystów skrzętnie ukrywany. Być może dlatego właśnie wśród widzów panuje mit o genialnym malowaniu z pamięci lub z bardzo ogólnych szkiców. I tak oto powstaje obiegowa opinia, że impresjoniści są impresjonistami, bo chodzili w plener, a realiści na żywo, po reportersku uwieczniali sceny z życia. Nic bardziej mylnego! Wynalazek fotografii wpłynął na sposób kadrowania obrazów oraz na budowanie światła i cienia w pracach. Zdjęcia przyniosły jeszcze jedną nową wartość- obiektywne przedstawienie rzeczywistości. Wynalazek szybko podzielił światek artystyczny na tych twórców, którzy posługiwali się fotografią  przy komponowaniu obrazów oraz dopracowywaniu szczególików do perfekcji i na tych, którzy poczuli się zwolnieni z obowiązku przedstawiania realnego świata. 
I tu pojawia się kolejne pytanie, które spędza sen z powiek takiemu rozfilozofowanemu jak ja Ignorantowi: Dlaczego malarze nawet nie zająkną się na temat autora fotografii, na podstawie której tworzą swoje arcydzieła? Wkład fotografii w malarstwo jest duży i właśnie wystawa Gierymskiego sprawiła, że w pełni to do mnie dotarło. Na szczęście, kuratorzy zadbali o to, żeby nie zeżarła mnie ciekawość z czyich zdjęć korzystał Aleksander, dzięki czemu mogę się podzielić z Wami tą wiedzą.
Prawdziwą perłą warszawskiej wystawy jest Żydówka z pomarańczami z 1881 roku. Wywieziona z Polski w czasie wojny, cudownie odnaleziona w niewielkim domu aukcyjnym Evy Aldag w 2010 roku.  Obraz powieszono w sąsiedztwie Żydówki z cytrynami wypożyczonej ze zbiorów Muzeum Śląskiego w Katowicach. W mojej głowie pojawiła się wizja egzaminu- koszmaru: słabe ksero z reprodukcjami tych dzieł i zadanie „Znajdź 10 różnic”.  Obrazy są niemal identyczne!

A. Gierymski, Żydówka z pomarańczami, ok. 1881 rok

A. Gierymski, Żydówka z cytrynami, ok. 1881 rok

      Liczni badacze sztuki rozpisują się na temat fascynacji Aleksandra specyficznym klimatem Warszawy i rozpływają się nad jego kunsztem malarskim, dzięki któremu  mógł stworzyć tak wnikliwe studia. Zwykle nie wspominają o autorze fotografii, na podstawie której powstały dzieła sławnego malarza. A szkoda, bo jest o kim wspominać. Zdjęcie wykonał Konrad Brandel, pionier fotografii fotoreportażowej i wynalazca fotorewolweru– prototypu naszych dzisiejszych aparatów kompaktowych. Fotorewolwer został opatentowany i szybko zyskał popularność, również za granicą.  Wkład wynalazcy w rozwój fotografiił docenionił cesarz Franciszek Józef, który uhonorował Brandla orderem. Sam autor wynalazku miał, jak na tamte czasy,  bardzo nowatorskie podejście do fotografii jako do obiektu. Twierdził, że zdjęcie jest autonomicznym dziełem i zawsze podpisywał swoje prace. Jest on więc nie tylko wynalazcą i fotografem, ale też chyba pierwszym, który otwarcie mówił o prawach autorskich.

Konrad Brandel, rys. Władysław Podkowiński, 1885 rok
Brandel „strzelał” fotki dokumentujące życie Warszawy lat 70 i 80 XIX wieku. Często  jego zdjęcia były wykorzystywane przez malarzy i to nie byle jakich, bo zwolennikami fotografii byli między innymi Henryk Siemiradzki i Wojciech Gerson. Fotograf wykonał również zdjęcie starej kobiety sprzedającej owoce, które tak zafascynowało Gierymskiego. I właśnie ta fotografia, czy też swego rodzaju kolaż (zdjęcie zostało wycięte i przyklejone na karton z namalowanym pejzażem) zostało pokazane na ekspozycji. Aleksander Gierymski kilkukrotnie namalował tą samą handlarkę. Pokuszę się o wygłoszenie drżącym głosem, że wspaniały portret psychologiczny jest wynikiem nie tylko biegłości malarskiej mistrza, ale przede wszystkim powstał dzięki genialnemu fotoreporterskiemu oku Konrada Brandla.

fot. własne

A. Gierymski, Na Placu Targowym, drzeworyt ok. 1885


A. Gierymski, Żydówka sprzedająca owoce ok. 1880





środa, 14 maja 2014

Fraktale w sztuce




     Fraktale są wszechobecne. Im dłużej obserwuje się naturę i sztukę, tym więcej widać w nich struktur typowych dla fraktala. Na ten temat wypowiadało się wielu naukowców i jak zwykle pojawiały się zarówno obszerne teorie forsujące obecność fraktali np. w malarstwie Jacksona Pollocka, jak i ognistych polemik, mających ową tezę obalić. Moim zdaniem, jak zwykle, racja leży pośrodku.

     Sądzę tak, ponieważ sztuka nie jest idealna i trudno tego od niej oczekiwać. Fraktal natomiast jest kształtem samopodobnym w nieskończonej skali, co oczywiście sprawia, że nie może zostać manualnie przedstawiony. Nawet kryształy pierwiastków naturalnie układające się w strukturę fraktala są jedynie jego przybliżeniem, ponieważ materia nie jest nieskończenie podzielna. To po prostu czysta abstrakcja, tak jak wspomniane już obrazy Jacksona Pollocka, wokół których rozgorzała w latach dziewięćdziesiątych dyskusja. Wszystko zaczęło się od tego, że Pani Teri Horton kupiła za pięć dolarów obraz, o którego oryginalność spierali się znawcy sztuki. Po wielu badaniach okazało się, że płótno zostało namalowane w za ciemnej gamie, farbami akrylowymi których Pollock nie używał i na standardowym formacie, podczas gdy reszta jego dzieł była ręcznie docinana z płótna żaglowego. Nadal nie uznawano ekspertyz. Matematyk Richard Taylor postanowił jednoznaczne stwierdzić autentyczność dzieła. Za wzór wziął obraz Numer 1 z 1948 roku. Wykorzystał w tym celu metodę Box-counting, która polega na nakładaniu na obraz kolejnych, coraz drobniejszych, kwadratowych siatek. Następnie zlicza się, ile kwadratów zawiera elementy obrazu. Sprawdzane jest więc, w jakim stopniu wzór pokrywa płaszczyznę.

Jackson Pollock, Numer 1, 1948   źródło: nonsite.org

     Ilość zliczonych kwadratów jest więc miarą zajętej przez obraz powierzchni. Wartość ta oczywiście będzie się zmieniać wraz ze zmianą rozmiaru kratki. Kluczowa jest szybkość tych zmian – pozwala ona określić, ile wymiarów ma mierzony obiekt. Oto prosty przykład:

materiały własne

materiały własne

     Na pierwszym rysunku znajduje się jednowymiarowa linia. Zajmuje ona 3 kratki. Co będzie, gdy zmniejszy się kratki dwukrotnie? Linia zajmie ich 6. Ilość zajętych kratek jest proporcjonalna do pierwszej potęgi skali – obraz ma 1 wymiar. Inaczej mówiąc, linia ma długość liczoną w kratkach.

materiały własne

materiały własne

     Wezmę teraz figurę płaską. Zajmuje ona 2 kratki. Po dwukrotnym przeskalowaniu, kratek jest 8, czyli czterokrotnie więcej. Mam więc zmianę proporcjonalną do kwadratu skali. Wymiar wynosi 2. Inaczej mówiąc, figura ma pewną powierzchnię liczoną w kratkach.
Jak widać, można tą metodą określać wymiar obiektu – który, jak już wiadomo, nie musi być liczbą całkowitą.

     Nieodłączną cechą obiektów o niecałkowitej liczbie wymiarów jest samopodobieństwo.
Numer 1 Pollocka okazał się być tysiąckrotnie samopodobny, natomiast obraz kupiony przez Panią Horton jedynie pięćdziesięciokrotnie. Dla porównania, typowa linia konturu lasu na tle nieba wykazuje możliwość 250-krotnego powiększenia z zachowaniem podobieństwa. Z dalszych analiz Taylora wynikło, że dzieła Pollocka mają bardzo podobny wymiar, co elementy występujące w naturze (np. linia horyzontu, żyłki liścia), czyli ok. 1,3. Okazało się też, że z biegiem czasu malarz rozwijał swoją technikę, ponieważ od roku 1943 do 1952 współczynnik stopniowo wzrastał. Jednocześnie, nie bez znaczenia były rozmiary płótna i stopień jego pokrycia.

     Matematyk wskazał także na badania innych naukowców, które udowadniają, że budowę fraktala mają np. wzory w Nazca, czy buddyjska świątynia Borobudur na Jawie. Niestety analiza ta nie została zaakceptowana przez ekspertów i badania trwały dalej. Do dziś nie została podjęta decyzja w sprawie obrazu. Taylor nie zważając na lekceważenie go przez środowisko naukowe do dziś kontynuuje swoje badania. Nie jest z resztą w swoich dążeniach odosobniony. Wielu innych uczonych z całego świata podjęło starania połączenia wiedzy na temat fraktali i sztuki. Nawet sama metoda sprawdzania autentyczności dzieł Pollocka jest nadal rozwijana.

świątynia Borobudur na Jawie   źródło: wikipedia.org

     Szczególnie ważne jest badanie naturalnie występujących wzorów fraktalnych, które jak stara się dowieść Taylor, mają wpływ na przyzwyczajenia percepcyjne człowieka. W dalszej konsekwencji artyści od wieków intuicyjnie korzystający z podobieństw form w przyrodzie tworzyli, jego zdaniem, w oparciu o fraktale, ponieważ stale z nimi obcowali. Ludzie przyzwyczajeni w ten sposób do określonej proporcji wymiarów (ok. 1,3) znajdują w nim odpoczynek dla oka, czyli obniżoną aktywność umysłu związaną z przetwarzaniem obrazów. Taki odpoczynek jest przyjemny i ciekawi odnajdywaniem kolejnych analogii, więc spełnia naturalną, zdaniem Johana Huizingi, potrzebę rozrywki. Jest to logiczne, biorąc pod uwagę teorię Gestalt i bazujące na niej dzieło Rudolfa Arnheima „Sztuka i percepcja wzrokowa. Psychologia twórczego oka”. Jak wykazały powyższe badania psycho-fizjologiczne, podstawową zasadą percepcji jest prostota formy i wynikające z niej stałości postrzeżeniowe. Skoro fraktal jest formą nieskończenie samopodobną, a natura wykazuje jego wszechobecność nie sposób zaprzeczyć zasadności prezentowanych sądów Taylora. Na dowód tego przytoczyć można wyniki eksperymentu NASA z 1986r., w którym wyświetlał losowo dobranym osobom cztery obrazki: zdjęcie natury, obraz pointylistyczny z drzewem, abstrakcyjny wzór i pusty obraz kontrolny. Sprawdzano jaka będzie reakcja organizmu badanych. Okazało się, że aktywność umysły w momencie wyświetlania zdjęcia pejzażu była aż 44% niższa niż, gdy pokazywany był obraz kontrolny. Dlatego też inny naukowiec, Roger Ulrich, starał się dowieść, że okna z widokiem na naturalną scenerię wpływają pozytywnie na efekty rekonwalescencji pacjentów po operacji. Może niektórych to śmieszy, jednak taka wiedza jest bardzo potrzebna. Wiadomo na przykład, że długie patrzenie w pustkę przestrzeni kosmicznej wpływa negatywnie na psychikę. Także w trakcie drugiej wojny torturowano ludzi zamykając ich w pomieszczeniach, gdzie nie otrzymywali żadnych bodźców zmysłowych. W bardzo krótkim czasie zamknięci wariowali.

     Taylor w swoich poszukiwaniach na tym nie zakończył. Stworzył między innymi maszynę malującą obrazy metodą drippingu, którą można skalibrować tak, aby tworzyła wzory o konkretnym wymiarze. Potrafi ona malować zarówno fraktalne jak i niefraktalne kształty. Dalsze badania wykazały preferencję konkretnego zakresu wymiaru, czyli ok. 1,3. 

     Podobne do metody Taylora badania zostały przeszczepione na grunt architektury i urbanistyki. Przy dzisiejszym ich stanie można uznać, że rzeczywiście już starożytni budowniczowie intuicyjnie i całkowicie nieświadomie korzystali ze sposobu skalowania bardzo zbliżonego do fraktala. Doskonale widać to przy porównaniu zewnętrznej linii obrysu świątyni w Angkor Wat i linii zalesionego horyzontu . Także poszczególne elementy budowli, np. kopuły lub wieżyczki są zazwyczaj przez hindusów skalowane i rozmieszczane według jednej, niewymiernej proporcji. W samej Angkor Wat w ten sposób powiększają się kolejne mury. Podobny wzór tworzą usypywane z piasku buddyjskie mandale. Architektura grecka i rzymska, przez długi czas stawiane za wzór w Europie, były natomiast częściej tworzone w oparciu o wartości wymierne. Wyjątkiem od tego są między innymi gotyckie pałace w Wenecji: Palazzo d’Oro, Ca’ Foscari, czy Pałac Dożów. Wzory podobne do fraktala tworzą także precyzyjnie planowane parcele miast wokół koncentrycznie rozchodzących się ulic lub na osiedlach domków. Najlepszym tego przykładem są okolice Pól Elizejskich w Paryżu. Podobnie kształtowana jest posiadłość powstała na zamówienie Pana Palmera, zrealizowana w latach 1950-51 przez Franka Lloyda Wrighta. Całość planu budynku tworzą nakładające i przecinające się trójkąty.

Pola Elizejskie w Paryżu   źródło: wikipedia.org

     Osobnym i dla mnie szczególnie interesującym zjawiskiem jest obecność fraktali w sztuce pierwszych ekspresjonistów i abstrakcjonistów. Jak się okazuje sam Benoît Mandelbrot zachwycał się strukturą obrazów Františka Kupki. Artysta pochodzący z Czech, niedostrzeżony przez współczesną mu krytykę jako jeden z pionierów abstrakcji malarskiej, tworzył ogromne płótna przesycone jego ulubioną muzyką. Fascynował się Bachem i jego zasadą kontrapunktu, którą w swoich obrazach przedstawiał za pomocą kontrastu czerwieni z błękitem. Zaskakujące jest dla mnie to, że właśnie te elementy (często stosunkowo małe) wykazują cechy fraktala. Pokrywa się to bowiem z założeniami samego Bacha, który tworzył w muzyce kontrapunkty, określające metodę prowadzenia niezależnych linii melodycznych w ścisłym powiązaniu ze z góry określonymi zasadami harmonicznymi. Tak jak podobne są owe linie, tak podobne są kontrastowane formy u Kupki. Dziwi mnie trochę, że skoro w tak wielu obrazach abstrakcyjnych pojawiają się u niego wyraźne fraktale, w dziele „Kwitnący kasztanowiec” z 1906 roku ich nie ma. Inaczej jest  u Vincenta van Gogha, który we wszystkich obrazach przedstawiających kasztanowce fraktale zawarł. U Holendra sprawa wygląda zupełnie odmiennie niż u Kupki. Cały czas tworząc w ścisłym związku z naturą, co stale podkreślał w swoich wypowiedziach, stworzył technikę, która rzeczywiście odpowiada budowie przyrody opartej na fraktalach. Badania jego obrazów, wykonane w porozumieniu kilku uczelni wyższych i Kröller-Müller Museum dowiodły, że pociągnięcia pędzla Vincenta są powtarzalne w określony sposób, a cała struktura jego dzieł jest bardzo spójna. Można to stwierdzić „na oko”. Dochodzenie przeprowadzone przez naukowców przyniosło jednak liczby, które mówią same za siebie. Po otrzymaniu skanów, wykonanych wg jednego standardu z oryginalnych obrazów oraz ich kopii doszli do wniosku, że analiza fraktalna może być narzędziem zdolnym do wykrywania fałszerstw, a także dzielenia prac van Gogha na okresy. W każdym z nich bowiem występowały inne zależności wzorów. Okazało się również, że wymiar obrazów malowanych tuż przed lub tuż po atakach epilepsji jest znacznie wyższy niż w dziełach z okresu gdy czuł się dobrze. Pokrywa się więc tutaj stopień skręcenia formy i stopień skomplikowania fraktala. Artysta przekonany o uniwersalności źródła swojej inspiracji doszedł na drodze stylizacji do doskonałych efektów formalnych. Podobnie jak w przypadku obrazów Jacksona Pollocka można za  pomocą analizy fraktalnej zbadać czas powstania dzieła van Gogha. W przeciągu zaledwie dwóch lat malarz ogromnie udoskonalił swoją technikę. To co pozornie zdaje się być tylko deformacją, jest tak naprawdę dochodzeniem do perfekcji. Wnioskuję tak, ponieważ oryginalne obrazy Vincenta malowane były w prawdziwym szale twórczym, kiedy autor nie miał nawet sekundy na zastanowienie. Kopie zawsze malowane są z większą uwagą. Cały czas korygowane jest bowiem podobieństwo do pierwowzoru. Innymi słowy van Gogh wyćwiczył technikę malarską (i rysunkową) w sposób uniemożliwiający proste fałszerstwo. Zarzuty tak często kierowane pod adresem Vincenta, że jego styl wynika z upośledzenia są bardzo krzywdzące. Epilepsja, czy inaczej padaczka stwierdzona u artysty i leczona w oczywisty sposób utrudniała mu pracę, nie zaś jakby tego chcieli autorzy teorii spiskowych, ułatwiała. Jedynymi objawami są powtarzające się cyklicznie napady, podczas których chory traci przytomność (lub jest ona zaburzona) i dochodzi do cyklicznego, niekontrolowanego napinania mięśni. Jest to bardzo wyczerpujące. Gdy tylko van Gogh odzyskiwał siły wracał do pracy. Często malował po dwa obrazy dziennie, wykonywał masę szkiców. 

Vincent van Gogh, Kwitnąca jabłoń, 1890   źródło: wikipaintings.org

Frantisek Kupka, Kwitnąca jabłoń, 1906   źródło: wikipaintings.org

     Idąc dalej tropem muzyki, która fascynowała wielu malarzy początku XX wieku warte uwagi jest prześledzenie struktury dźwięków w utworze, która także bardzo często odpowiada fraktalom. Nie trzeba zapewne nikomu tłumaczyć, że muzyka zawsze jest w jakimś stopniu samopodobna. Taka jest jej natura. Na tym polu eksperymenty i matematyczne zabawy przeprowadził między innymi Wolfgang Amadeusz Mozart. Kompozytor stworzył tablicę Musikalische Wurfelspiel, dzięki której można komponować kolejne elementy utworu wprowadzając jedynie element losowy, np. liczbę oczek na rzuconych kościach. Zmienność dźwięków w czasie poza strukturą fraktala wykazuje także obecność szumu, który wg licznych badań jest naturalny. Różne rodzaje szumu mogą być na przykład wyróżnikiem konkretnych gatunków muzycznych. Na ten problem zwrócił uwagę Luigi Russolo w swoim liście pisanym do kompozytora Francesco Balilla Pratellego liście z 1913r. Tekst został opublikowany jako książka w 1916r. jako "Sztuka szumu". Jest uważany za jedną z bardziej wpływowych teorii muzyki XXw. Russolo związany z ruchem futurystów był zarówno malarzem jak i kompozytorem. Takich postaci wiążących sztuki plastyczne z muzyką szczególnie dużo było na przełomie wieków, kiedy na nowo zaczęto rozpatrywać romantyczne correspondance des arts. Niemały wpływ na myśl artystyczną wywarł współtwórca "Revue Wagnerienne", Polak z pochodzenia, Teodor de Wyzewa. Refleksja na temat twórczości Wagnera miała ogromny zasięg. Upatrywano w nim wielkiego geniusza, który dokonał syntezy sztuk i stworzył prawdziwy Gesaumtkunstwerk.

     Przykładów dzieł architektury budowanych w sposób fraktalny, podobnie jak obrazów i utworów muzycznych można by mnożyć w nieskończoność. Sądzę, że niezależnie od tego czy artysta był tego świadomy czy nie, należy taką właściwość uwzględnić. Zawsze pojawiają się sprzeciwy wobec nowatorskich metod badań, co jest zrozumiałe. Uważam jednak, że każda metoda analizy sztuki jest słuszna o ile nadal dotyczy bezpośrednio samego dzieła. Tylko z takim podejściem można stale poszerzać wiedzę. Stąd mój wniosek, że sztuka i nauki ścisłe powinny iść w parze.


Kajetan Giziński

niedziela, 11 maja 2014

Space Invaders w Plastyku




     Dziewiątego maja w Internacie Zespołu Szkół Plastycznych im. Leona Wyczółkowskiego w Bydgoszczy zorganizowaliśmy warsztaty z klasami pierwszymi liceum. Odbyły się także pod hasłem Space Invaders, podobnie jak te z 28-29 kwietnia, jednak w formie dostosowanej do preferencji uczniów Plastyka.

     Mimo wczesnych godzin porannych uczestnicy nie próżnowali. Na początek przeprowadziliśmy wstęp teoretyczny, w którym referaty prezentowali kolejno David Ziemkiewicz, Kajetan Giziński oraz Iza Kiełek. Po żywych reakcjach wnioskujemy, że nikt nie zasnął. Tak jak się spodziewaliśmy, uczniowie dobrze znali przedstawione gwiazdy i potrafili o nich krótko opowiedzieć. Czasami aż zaskakiwała nas znajomość szczegółów z życia gwiazd sztuki. Powstało kilka bardzo interesujących prac. Później przeszliśmy do pracowni malarskiej. Nie trzeba było nikogo zachęcać, uczniowie szybko stanęli przy sztalugach i zaczęli malować swoje wizje kosmosu. Doszliśmy do wniosku, że trzeba bardzo uważać, co się mówi uczniom, ponieważ bardzo dobrze nas słuchali i świetnie wykorzystali w swoich obrazach wiedzę zdobytą w części teoretycznej. Wielu spróbowało techniki drippingu prezentowanego Jacksona Pollocka, pojawiły się nawet eksperymenty z fakturą uzyskiwaną na wiele różnych sposobów. Kilkoro uczniów starało się uzyskać formy fraktala. Efekty są naprawdę obiecujące. Od poniedziałku w holu Zespołu Szkół Plastycznych prezentowana będzie wystawa prac z warsztatów.

     Dziękujemy wszystkim uczniom, a także opiekunom: Joannie Dondajewskiej, Bernadecie Gizińskiej i Michałowi Dyakowskiemu.
Szczególne podziękowania kierujemy do Pani dyrektor Jolanty Szymańskiej za możliwość przeprowadzenia warsztatów i stworzenie nam miłej atmosfery.


Koło Naukowe Krytyków Artystycznych UMK


fot. własne

fot. własne

fot. własne

fot. własne

fot. własne

fot. własne

fot. własne

fot. własne

fot. własne

fot. własne

fot. własne

fot. własne

fot. własne

fot. własne

fot. własne

fot. własne

fot. własne

fot. własne

fot. własne

fot. własne

fot. własne

fot. własne

fot. własne

fot. własne

fot. własne

piątek, 9 maja 2014

Na spękanych oknach gromadzi się mgła. Beata Będkowska.



W stronę morza XIII, akryl na płótnie, 80x120 cm   dzięki uprzejmości artystki

Kiedy się obudziłem, słońce było już purpurowe; przeżyłem wówczas coś przedziwnego, jedyną tego rodzaju chwilę w życiu, w której nie wiedziałem kim jestem - byłem z dala od domu w nieznanym mi pokoju taniego hoteliku.

|Jack Kerouack|

Wieczorny spacer, akryl na płótnie, 60x73 cm   dzięki uprzejmości artystki

Malarstwo Beaty Będkowskiej bez dwóch zdań...
1...
2...
...należy do najciekawszych i najbardziej poruszających gatunków uprawianej współcześnie sztuki. Należy do pewnej tendencji, skrajnie romantycznej, która w swojej wymowie kultywuje (d)efekty codzienności. Jest trochę jak poranne słońce, które rozpływa się na waniliowym niebie, a które w napływie dziwnej melancholi, mamy ochotę nabierać łyżeczką, brać do ust i rozkoszować się tą chwilą słodyczy jeszcze przez długi czas. Malarstwo to naiwnie może wydawać się łatwe – cykl

W stronę morza – przypomina roztarty obraz rysowany palcem na plaży, pełen fantazji, który teraz pewnie jest ostoją bursztynu lub wodorostów przyniesionych przez morze. Mamy przed sobą nietypową pocztówkę z wakacji, postaci przemierzających opustoszałe plaże, na których mewy odgrywają swoje teatralne role, gdy zimne podłoże w listopadzie odbiera większości chęć na wojaże. Obrazy te są trochę marzeniem osoby, która w taki wieczór musi dłużej zostać w pracy, przelewając się przez sterty dokumentów. Barwy używane przez artystkę – błękity, szarości, biele i brązy, są oddalone od siatkówki oka jakąś dziwną mgłę i chyba w tym tkwi ich siła. Są one trochę wypalone, jak muszelki znajdowane w listopadzie nad morzem – pełne niedomówień, przypominają bardziej mleczaki sześciolatka schowane pod poduszką niż skarby łapczywe zbierane w letnim sezonie.

bez tytułu, akryl na płótnie, 80x120 cm, 2014   dzięki uprzejmości artystki

bez tytułu, akryl na płótnie, 80x120 cm, 2014   dzięki uprzejmości

Beata Będkowska podjęła się niełatwego tematu. Biorąc na warsztat morskie pejzaże, szybko mogła zapędzić się w kozi róg, gdyż mam wrażenie, że ta tematyka uważana jest obecnie za zbyt obscesową i kojarzona jest z tanimi pejzażystami wciskającymi swoje wątpliwe jakości dzieła niepewnym swego turystom w nadmorskich budkach. Na szczęście malarski kunszt artystki widać gołym okiem. Melancholia zapisana na kartach jej dzieł, pulchny, choć niepewny ruch pędzla, światło przelewające się przez chmury, bardzo przypominają mi malarstwo Williama Turnera. To rozedrganie towarzszące tym małym fiszkom znad morza, napawa mnie dziwnym rodzajem smutku, który zaznaję włócząc się samotnie po zapomnianych wsiach zimą, których jedynym gościem (oczywiście poza mną) jest świstający wiatr. Obrazy te wypracowały chyba z tym wiatrem wspólny mianownik. Swój przeszywający chłód, niosący deszcz i niskie ciśnienie, mogą okazać się zbawieniem dla astmatyka, spragnionego przesiąkniętego jodem powietrza. Jestem jednym z nich. W swoim hoteliku bez klimatyzacji, przed ekranem brzęcącego komputera wyobrażam sobie ptaki, które odgrywają mi nad głową szaloną, lecz cichą pantomimę.

bez tytułu, akryl na płótnie, 80x120 cm, 2014   dzięki uprzejmości artystki

Szymon Bochniarz

czwartek, 1 maja 2014

SPACE INVADERS 14 Toruński Festiwal Nauki i Sztuki



     Dwa dni i kilka godzin wspólnej pracy. Warsztaty przyniosły wiele pozytywnych doświadczeń zarówno prowadzącym jak i uczestnikom. Razem udało nam się przemierzyć kosmos wzdłuż i wszerz.

     Pierwszy dzień zaczęliśmy krótkim wprowadzeniem, po którym prawdziwy wygląd Układu Słonecznego oraz całego Wszechświata zaprezentował inżynier fizyki technicznej David Ziemkiewicz. Nie obyło się bez śmiechu, gdy uczniowie zobaczyli jak małe jest nasze Słońce w porównaniu z innymi gwiazdami. Poznali też wygląd najbliższych planet i różnych ciał niebieskich.

fot. własne

fot. własne

fot. własne

     Wizje kosmosu jakie pojawiały się w sztuce przedstawiła Martyna Kozińska. Mogliśmy obejrzeć między innymi wielkie mityczne drzewo Yggdrasil i Podróż na Księżyc. Nie mogło oczywiście zabraknąć Luke’a Skywalkera i Gwiezdnych Wojen. Pojawiły się również obrazy litewskiego malarza działającego w Polsce, Mikołaja Czurlanisa, przesycone tajemniczymi symbolami.
Następnie David Ziemkiewicz wytłumaczył czym są fraktale, a także gdzie możemy je zobaczyć i czym się charakteryzują. Pojawiły się też wzory matematyczne i obliczenia geometryczne.

fot. własne

fot. własne

fot. własne

      Po części czysto teoretycznej Kajetan Giziński starał się przekonać naszych uczestników, że fraktale nie są czymś obcym dla sztuki. Na przykładzie architektury, urbanistyki, rzeźby i malarstwa przedstawił zastosowanie tej charakterystycznej geometrii w różnych formach. Na koniec pierwszego dnia wspólnie staraliśmy się zapełnić wzory w taki sposób, by  nie zburzyć konstrukcji fraktala. Uczniowie pod opieką Ireny Bald - Bielawskiej poradzili sobie z zadaniem nadspodziewanie dobrze. Klasa matematyczna na tyle wykorzystała wprowadzenie teoretyczne, że nikt nie popełnił błędu, a wszystkie kolorowanki wyszły wspaniale.

fot. własne

fot. własne

fot. własne

     Drugi dzień przywitaliśmy z Zodiakiem i dawnymi urządzeniami pomiarowymi. Sylwia Ciuchta zreferowała nam ciekawą historię przedstawień astrologicznych w sztuce wraz z chińskimi znakami koguta i szczura oraz starożytnymi budowlami Aszurbanipala. Szymon Bochniarz zaprezentował jak działają astrolabium oraz zegar słoneczny.
Przewrotnie o gwieździe opowiedziała Iza Kiełek. Dowiedzieliśmy się wielu faktów z życia Andyego Warhola czy Myszki Mickey, a także poznaliśmy różnicę między gwiazdą a celebrytą. Dużą aprobatą cieszyło się porównanie nieumalowanej Kim Kardashian z meteorytem(spadającą gwiazdą).

fot. własne

fot. własne

     Gdy przeszliśmy do zadań praktycznych, uczestnicy z zapałem ruszyli do pracy. Tworzenie własnych plakatów przysporzyło nam wszystkim śmiechu, gdy staraliśmy się znaleźć najbardziej charakterystyczne cechy gwiazd. Wspólne omawianie prac przebiegło bardzo sprawnie i owocnie. Na koniec uczniowie stworzyli swoje własne gwiazdozbiory. Efekty były tak różnorodne, że wszyscy byli mile zaskoczeni.

fot. własne

fot. własne

fot. własne

Chcielibyśmy bardzo podziękować całej klasie III a i Pani Irenie Bald - Bielawskiej za świetną zabawę. Mamy nadzieję, że będziecie mile wspominać wspólnie spędzony czas, a kosmos i sztuka nie będą dzięki naszym warsztatom dla nikogo czarną magią.

Koło Naukowe Krytyków Artystycznych UMK



praca uczniów  fot. własne
 
praca uczniów  fot.własne
praca uczniów  fot. własne

praca uczniów  fot.własne

praca uczniów  fot. własne

praca uczniów  fot. własne

praca uczniów  fot. własne

praca uczniów  fot. własne

Ignoranci Kultury i Sztuki

Ignoranci Kultury i Sztuki