Dlaczego zainteresowała Cię
sztuka ulicy? Nie wolałbyś tworzyć prac o większej trwałości?
Chyba po prostu mi się spodobała.
Moje szczenięce lata raczej opierały się na bieganiu po podwórku z piłką
albo na deskorolce. Zajarałem się graffiti jako małolat. Pamiętam, że pierwsze
ksywki bydgoskich writerów rozpoznawałem już we wczesnych latach podstawówki.
Za puszkę chwyciłem pierwszy raz w wieku 14-15 lat. Miałem o wiele łatwiej niż
starsi zawodnicy. Jestem rocznik ’94, to jeszcze pokolenie dzieciaków, które bawiło
się na podwórkach, mimo tego, że miało komputer. Nie zaczynałem malując jakimś
tanim i słabej jakości lakierem, tylko od razu hiszpańską Montaną. Patentów też
nie musiałeś się uczyć, wystarczyło jedynie podglądać jak malują starsi gracze
na jamach. No i coś, co nie wiem czy było najgorsze, czy najlepsze, ale
zdecydowanie bardzo ważne. Tą rzeczą jest internet, który w roku 2008, kiedy ja
zaczynałem brać malowanie na poważnie, był w pełni dostępny. Wszystkie
fotoblogi, streetfiles, facebook, teraz instagram i tumblr. Nie chcę mówić, że
to złe i że kiedyś było lepiej, bo gówno o tym wiem, bo niestety albo stety,
nie urodziłem się 15 lat wcześniej. Ale mimo wszystko, bez tego, może byłoby to
bardziej dla siebie i dla najbliższych ziomali, byłoby bardziej „True”. Choć ja
nie widzę przeszkód, żeby było takie jak jest teraz. Każdy oceni to na swój
sposób.
Nie wolałbyś tworzyć prac o
większej trwałości?
Nie wiem, czy można tu kategoryzować
trwałość. Dla mnie graffiti, czy street art, czy ogólnie malowanie, zwał jak
zwał, to przede wszystkim momenty z życia. To czas spędzony z kumplami, gdzie
rysuje się do wczesnych porannych godzin. To ludzie, których poznajesz na
jamach czy imprezach, to często stres i radość. Zawsze kończąc ścianę robię jej
zdjęcie. Dopiero ta czynność definitywnie kończy pracę. Jak już mam fotkę, to
wiadomo, że chciałbym, żeby moja praca wisiała jak najdłużej, ale jeżeli nie…
to ok, mam zdjęcie.
Wiadomo, że o
wiele trwalsze są prace na płótnach, ale to, czy moje płótna będą istnieć przez
następne 200-300 lat, trochę mi wisi. Ja tego nie dożyję, poza tym, swoich prac
nie oglądam, tylko po namalowaniu pakuje, odkładam i staram się zabierać za
następne. Jeżeli ktoś za te 200-300 lat będzie chciał je oglądać i o nie dbać i
one będą tego warte… super. A jak zostaną na wieczność w piwnicy, albo po
prostu porozdawane czy też z hukiem wyrzucone do śmieci, co jest bardziej
prawdopodobne to Nic z tym nie zrobię.
Co ludzie niezwiązani ze
sztuką sądzą o tym co robisz? Może spotkałeś się już z komentarzami, więcej
jest pozytywnych czy negatywnych?
Niektórzy uważają to za wandalizm,
niektórzy za sztukę… Klasyk. Niektórym to co robię się podoba, niektórym nie…
drugi klasyk. To chyba typowa odpowiedź, ale tak po prostu jest. Wiadomo, że
pozytywna opinia łechce nasze ego i fajnie ją usłyszeć, a tych negatywnych
najlepiej wcale. Słyszę takie i takie, miłe i mniej miłe… tak już jest. Ja
uważam, że przede mną wciąż dużo pracy.
Czy
dostałeś kiedyś mandat za bazgranie po murach?
Nie.
Jakie masz
podejście do swojej dziedziny? Sądzisz, że jest ona w pełni wartościowa pod
względem artystycznym?
Raczej traktuje
ją jak pasję, zajawkę, sposób na życie. Ja sobie maluje, ktoś robi muzę, a
jeszcze ktoś inny gra w piłkę. Nie wczuwam się w rolę wielkiego artysty,
malarza z pędzlem, czy Bóg wie kogo. Nie nakazuję nazywać się street-artowcem,
writerem, artystą, grafficiarzem itd. Najogólniejszym określeniem jest po
prostu twórca, czyli dla mnie osoba, która coś robi. A czy jest to np. robienie
muzyki czy machanie sprayem… ważne jak ty, jako twórca, odbierasz samego
siebie.
Sądzę, że jest
wartościowa. Dla mnie, przynajmniej, ma jakiś sens i wartość. Musi mieć skoro
to robię, bo nie lubię marnować czasu. W galerii każdy wyciągnie coś dla
siebie, jeżeli chce, a na ulicy raczej nie zamknie oczu, albo nie będzie
wychodzić z domu, bo nie podobają mu się obrazki na blokach itp. To jest
właśnie fajne w tworzeniu na zewnątrz, ponieważ ludzie są wtedy zmuszeni do
obcowania z twoją pracą.
Gdzie
jest, dla Ciebie, granica między muralem a graffiti, gdzie między street artem
a wandalizmem?
Granicą jest
chyba intencja, z jaką wykonujesz pracę. Czy graffiti to tylko ksywa, a street
art to zwrócenie uwagi na jakiś problem, czy pokazanie jakiejś idei?
Bynajmniej, chyba częściej na odwrót. Czy jeżeli np. 4 piętrową ścianę bloku
pomalujesz w literach to jest graffiti, bo ma litery, czy street art, bo
robiłeś to legalnie? Wiele osób może się wykłócać, ale to i tak dla
społeczeństwa nieczytelne formy… Dla mnie przede wszystkim graffiti to sposób
życia. A street art to modna nazwa na byle artystyczny bubel na ulicy. Eldo
nawinął: „w kraju panuje moda... nawet Blue Cafe robi rap, wszyscy robią rap
tylko że żaden z nich nie wie jak...”. Teraz podobnie jest ze street artem. Nie
chcę też tak hejtować, ja zdecydowanie nie jestem writerem i nie aspiruję do
tego, ale też nie wczuwam się w street-artystę, choć do niego na pewno mi
bliżej. Wielu, powszechnie nazywanych street-artystów, było lub jest
graficiarzami. Nie widzę problemu segregacji działań w przestrzeni publicznej
na graffiti czy street art. Walka o to, co było pierwsze i która prawda jest
bardziej „mojsza” przypomina mi kłótnie dzieci w piaskownicy. Każdy niech robi
swoje, nazywa to jak chce, w jakichś racjonalnych granicach i spełnia swoje
cele. Moim zdaniem chodzi o dwie rzeczy. Fame i progress i nie chodzi tu o
bycie jakimś celebrytą. W obu przypadkach, czy to graffiti, czy street art,
chodzi właśnie o to, by być coraz lepszym i coraz bardziej rozpoznawalnym.
Wandalizm, jak wandalizm, każdy ma swoją definicję destrukcji.
Czym
kierujesz się wybierając miejsca na swoje murale?
Raczej nie
wybieram, tylko biorę co dają, a jeżeli nie ma nic, to pozostają pustostany,
legalne ścianki itp.
Co sądzisz
o Gdańskiej Szkole Muralu? Czy Twoim zdaniem rzeczy malowane spontanicznie mają
większą wartość niż murale tworzone na zamówienie bądź w ramach konkursu?
Nie widziałem
nigdy ich muralu na żywo. Nie interesuję się też ich produkcjami, ale
technicznie są raczej dobre, poza tym, często to duże formaty.
Dla mnie największą wartość, mają rzeczy
autentyczne. Zlecenie raczej takie nie jest, bo to po prostu komercyjne
zlecenie. Konkurs determinuje człowieka do zrobienia czegoś na wysokim
poziomie. Ale czy to zwykła 4 literowa ksywa, czy 10 piętrowy blok? Zdarza się,
że te mniejsze produkcje też mają to coś. Format nie decyduje o jakości pracy,
choć wiadomo, że te większe zawsze będą bardziej prestiżowe.
Masz jakąś
ulubioną realizację? Co ostatnio przykuło szczególnie Twoją uwagę?
Są realizacje,
którymi na pewno zawsze będę się jarał. Idealnym przykładem będą murale, które
powstawały w Bydgoszczy. I nie chodzi tu pewnie tylko o to, co jest na nich
namalowane, ale jak one na mnie wpłynęły. To, że miałem możliwość poznania
autorów jako smarkacz, często pomagania przy ich powstawaniu. To są właśnie te
trwałe momenty. Wydaje mi się, że to właśnie przez te murale, ja obrałem trochę
inny kierunek.
Poza tym,
interesuje mnie sztuka ogólnie. Staram się szukać ciekawych rzeczy, nie tylko w
street arcie, ale często w o wiele starszych, klasycznych dziełach.
Jaki wpływ
na to co robisz ma szkoła, którą kończysz?
Z jednej strony,
żaden, bo nikt mi tych prac w szkole nie komentuje w trakcie ich powstawania
itp. Z drugiej strony, sądzę, że ogromny, bo wydaje mi się, że robił bym teraz
zupełnie inne rzeczy, być może nie związane nawet z malowaniem, gdyby nie
liceum plastyczne.
Wiesz już
co będziesz robił po maturze?
W planach studia,
a reszta bez zmian.
Z True Bobem rozmawiał Kajetan Giziński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz