Na wystawę przyszedłem zwiedziony ciekawością ekspozycji złożonej wyłącznie z wideo (nie licząc rzeźby stojącej w centrum). Figura ta zresztą stanowi klamrę dla całości, spina różne przeplatające się w skomplikowanej historii wątki, ale przejdźmy do rzeczy.
W toruńskim CSW zaprezentowano cykl prac pt. „Krew poety”. Poszczególne projekcje swobodnie nawiązują do sąsiadujących, czasem umieszczonych po przeciwnej stronie pomieszczenia wideo. Od pierwszej chwili gdy wszedłem do największej sali ekspozycyjnej, zauważyłem, że przestrzeń jest niezwykle precyzyjnie zaplanowana, wręcz dopieszczona. Odległości pomiędzy kolejnymi pracami sprawiają, że jest między nimi miejsce „na oddech” i jednocześnie nie są od siebie daleko. We wszystkich czterech rogach wyświetlane są z rzutnika wielkie, podwójne projekcje: po jednej na każdą z sąsiadujących ścian. Dźwięk wydobywa się z niewielkich głośników rozmieszczonych przy ziemi. Nie jest głośno, ale wszystko można dobrze usłyszeć. Zresztą fonia jest tu raczej narzędziem pomocniczym. Przy projekcjach dźwięk rozchodzi się w przestrzeni, co odpowiada ich bardziej otwartym kompozycjom i mniej absorbującym historiom. Sceny wyświetlane na telewizorach są bardziej kameralne, nawet intymne. Tutaj słuchawki pomagają odizolować się i skupić wyłącznie na filmie.
Sama kolejność oglądania kolejnych scen znacznie zmienia interpretację, rozumienie ukrytych, zagmatwanych treści. Ja zwiedzanie rozpocząłem od wideo rozmieszczonych na ścianach, podążając zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Historia zdawała mi się niepełna, gdy jednak obejrzałem sceny wyświetlane na czterech metalowych skrzyniach pośrodku sali, wiele rzeczy zostało dopowiedzianych. Mimo to całość stanowi otwartą kompozycję, nie ma ostatecznego głosu autora. To widz musi sam zbudować opowieść z luźno powiązanych, krótkich sekwencji. Jestem przekonany, że każda osoba przeczyta tę opowieść w trochę inny sposób. To właśnie w tym braku dopowiedzenia, domknięcia, nurtującej niepewności widzę ogromną wartość dzieła Majewskiego. Historia, wbrew wyrywkowości, jest niezwykle spójna, ani jeden element nie wyłamuje się z całości.
Wielokrotnie powtarzają się te same postaci umieszczone w innych kontekstach, sytuacjach, a wszystko podszyte jest erotyką. Pierwsza ze scen odbywa się w szpitalu dla obłąkanych, gdzie jeden pacjent maszeruje jakby był żołnierzem, drugi chodzi do tyłu, trzeci stoi i wskazuje palcem nieokreślony punkt. Młody chłopak, bohater większości epizodów, siedzi sztywno na krześle, w ogóle nie zwraca uwagi na przechodzącą obok dziewczynę. Lekarze flirtują z pielęgniarkami, obłapiając je.
Rzucana na ścianę obok scena rozgrywa się w lesie. Stoi ten sam starszy pan i wskazuje coś palcem, wydaje się, że nie widzi tego, co wokół się dzieje. Jest odizolowany. Pacjenci szpitala przytulają, całują, obmacują kobiety ubrane w dziwaczne suknie z rozcięciami w miejscach erogennych. Scena jest zupełnie nieprawdopodobna. Nie sposób zrozumieć o co może chodzić.
Kolejna sytuacja przedstawia małego chłopca podglądającego młodą kobietę o blond włosach w kąpieli, która oblewa swoje ciało mlekiem. Powiązanie z seksualnością aż nadto czytelne. Dziecko przestraszone ucieka. Dalej widzimy mężczyznę średniego wieku w nowoczesnym mieszkaniu, którego budzi owczarek niemiecki. Zakłada kamizelkę kuloodporną, ubiera się. Nie widać pomiędzy kolejnymi obrazami żadnego związku. Potem projekcje: na obu atrakcyjna brunetka uderza rękawicami worek treningowy. W tle słychać znany utwór Besame Mucho. Niespodziewanie akcja jednej z nich przenosi się do biurowca, gdzie pracuje kobieta. Wchodzi ochroniarz, bierze od niej torbę, idzie do innego pomieszczenia, wyjmuje z niej puszkę konserwy. Pakuje łapczywie zawartość do ust, siorbie i mlaska. Za oknem (lata, lewituje?) blondynka, którą podglądał chłopiec. Wychodząc z wieżowca mija obojętnie starszego człowieka, który podobnie do niego pochłania paprykarz. To chyba najdziwniejszy fragment ekspozycji. Dlaczego artysta postanowił połączyć w jednym miejscu dwa, zupełnie ze sobą niezwiązane elementy? Dlaczego mężczyzna mieszkający w luksusowym apartamencie je konserwę jakby nie miał nic w ustach od wielu dni?
W następnej scenie spotykają się wcześniejsze postaci: ochroniarz, dziecko i brunetka. Ona siedzi na sofie z założoną nogą. Na podłodze chłopiec bawi się kolejką, po pomieszczeniu chodzi owczarek. Słychać skomlenie i piski psa, jednak to nie on wydaje z siebie dźwięki. Kamera wskazuje z powrotem dziecko, które zaczyna miarowo poruszać kolejką w tył i w przód, cały czas patrząc na odsłonięte nogi kobiety. Wchodzi mężczyzna, zmienia się zachowanie chłopca, który zdaje się być teraz całkowicie obojętny. Ochroniarz podpisuje jakiś papier (pozew rozwodowy?). Nie wiadomo jeszcze jakie są związki między postaciami.
Kolejna scena jest typowo erotyczna. Ten sam mężczyzna przybija gwoździami szlafrok blondynki do ściany, rozpoczyna grę wstępną. Cichy szum deszczu przerywa pisk opon. Kochanek nerwowo sprząta. Kim jest dla niego ta kobieta? Kto przyjechał i tak przestraszył ochroniarza?
Obok scena nad zamkniętym basenem. Siedzi ten sam obłąkany młodzieniec, pisze, odwrócony do wszystkich plecami. Teraz już domyślam się, że to tytułowy poeta. Stoi ten sam starzec i cały czas coś pokazuje. Poznany wcześniej ochroniarz pomaga wyjść z wody nagiej blondynce, którą wcześniej podglądało dziecko. Patrzy jej głęboko w oczy. Tańczą. Powoli zaczynam rozwiązywać układankę, napięcie rośnie. Jestem coraz bardziej ciekawy, co się wydarzy.
Następne projekcje. Otwarta przestrzeń, ponury, niczym nie wyróżniający się krajobraz. Ochroniarz jedzie samochodem z chorym psychicznie poetą. Na tablicy rejestracyjnej widnieje drukowany napis: BE SAME. Wchodzą razem na wysokie wzniesienie, przytulają się. Ochroniarz wyjmuje nóż i zabija młodzieńca. Podpala ciało i odjeżdża. Wszystko jest szorstkie, ciężko dopatrzyć się jakichkolwiek emocji z mimiki postaci. Jedyne oznaki uczuć można wyczytać z gestów. Kim są dla siebie? Dlaczego zabił niewinnego człowieka?
Galeria obrazów, nowe miejsce akcji. Nie wiadomo dlaczego akurat takie. Chorzy ze szpitala obłąkanych przychodzą pod obraz i przebierają się za postaci z obrazu Rogera van der Weydena: „Zdjęcie z krzyża”. Ustawiają się w odpowiednich pozycjach, chwilę stoją w pozornym bezruchu. Rozchodzą się. Pozostaje sam młodzieniec (tytułowy poeta), który jeszcze chwilę ogląda twarz Chrystusa i również wychodzi.
Coraz bardziej czuję, że wszystko, co do tej pory odkryłem w zagmatwanej narracji jest niepewne. Czy właściwie odczytuję sens poszczególnych wątków? Chyba tak. Ale czy mogę tak stwierdzić bez odrobiny wahania? Idę dalej.
Znów poeta, na powrót w szpitalu. Podchodzi do motoru stojącego przy murze zakładu zamkniętego. Zakłada kask, rozpędza się, głośno uderza i mdleje. Natychmiast podbiega przerażony ochroniarz z lekarzem.
Ostatni narożnik sali i para projekcji. Poeta siedzi w (łazience?) skrępowany kaftanem bezpieczeństwa. Próbuje się uwolnić (czy na pewno dosłownie?). Ze wszystkich otworów w pokoju i ciele chłopaka płynie krew. Zmiana ujęcia: naga blondynka stoi wśród tusz wołowych. Mimo, że powoli zamarza stoi nieruchomo. To jednak nie łazienka, tylko masarnia. Dlaczego? Nie mam pojęcia.
Kolejne ujęcie z poetą, tym razem znowu pisze. W masarni? Tak. Tutaj też jest kobieta. Muza? Może.
Przenoszę się na podwórko w starej dzielnicy. Świadomie używam słowa „przenoszę”, ponieważ już całkowicie wciągnęła mnie tajemnicza historia.
Obraz jest jakby wyprany z kolorów. Przez bramę wchodzi (bezdomny?) ten sam, który siedział pod biurowcem, głośno tłukąc łyżką w garnek. Lokatorzy otwierają okna, przyglądają się. Nie widać z ich strony żadnej złości. Nie wiadomo skąd pojawia się baran, którego mężczyzna zabija oszczepem. Rozkłada prosty namiot, rozpala ogień i piecze zwierzynę na ruszcie. Znów je w tak samo obrzydliwy sposób. Bramą wchodzi młoda kobieta, którą zaciąga do namiotu i dochodzi do stosunku (czy na pewno gwałtu?). Znów słyszymy jedynie nieartykułowane dźwięki, jęki, pomrukiwania, żadnego krzyku. Z góry spadają zrzucane przez kobietę: najpierw konserwy, później pisma pornograficzne. Na końcu w ziemię uderza lala z sex shopu. Ponura sceneria potęguje klimat grozy.
Jestem wstrząśnięty obojętnością wszystkich postaci. Wszyscy milczą, rzadko i słabo okazują emocje. Co to za świat? Sztuczność sytuacji przeraża. Zastanawiam się na ile autor naprawdę popiera teorię Freuda. Czy jego zdaniem rzeczywiście działania człowieka podyktowane są popędami seksualnymi? Wiele na to wskazuje. Myślę jednak, że zamierzeniem Majewskiego nie było pianie peanów na cześć twórcy psychoanalizy. Raczej wskazanie przyczyny wielu ludzkich problemów. Taka interpretacja pozwala na znacznie szersze zrozumienie, potwierdzają tę wersję fragmenty prezentowane w metalowych skrzyniach w samym centrum sali.
Tutaj tematyka zawęża się do sytuacji związanych z małym chłopcem. Po obejrzeniu wszystkich wideo rozmieszczonych na ścianach to ciekawa odmiana. Razem z nim pojawiają się znani już: ochroniarz, blondynka i pies. Siedzą przy stole, jakaś kucharka, czy służąca podaje obiad. Są rodziną. Dziecko niechcący przewraca szklankę z kompotem, ochroniarz (jego ojciec) zdenerwowany wstaje, zdejmuje pas i przywiązuje je do stołu. Blondynka (matka) przestraszona wychodzi z pokoju. Po jej reakcji widać, że mężczyzna robi tak nie pierwszy raz. Aż kipi z niego agresja, którą przelewa na najbliższych.
Kolejne sceny przedstawiają podobne sytuacje, np. chłopiec bawi się plastikowym wozem strażackim, który podpala. Do pokoju wchodzi ojciec, gasi ogień, zakłada mu papierową torbę na głowę i stawia do kąta. Taka konstrukcja narracji sprawia, że świadomie, czy nieświadomie, trudno to określić łączę ze sobą bohaterów, zastanawiam się, czy to nie ten sam człowiek w różnych etapach życia? Dziecko, młodzieniec, mężczyzna, starzec. Charakter interaktywny wystawy w pełni determinuje sposób jej czytania.
Cała wystawa daje bardzo pesymistyczny obraz świata. Ze wszystkich stron otaczają nas choroba, cierpienie, przemoc, a wszystko to zależne jest od naszych biologicznych uwarunkowań i doświadczeń z dzieciństwa, na które nie mamy wpływu. Bardzo gorzka pigułka, ale jednak sporo w niej prawdy. Nie twierdzę, że Majewski ma absolutną rację kreując taki obraz rzeczywistości. Poza tym sądzę, że nie można przypadku tych kilkorga ludzi postrzegać jako ogólnego wzoru naszego życia. To konkretna historia, dotycząca tych właśnie ludzi, w której jednak człowiek dostrzega podobieństwa ze swoimi doświadczeniami. Pod tym względem „Telemach” bardzo przypomina serię filmów o Adasiu/Michale Miauczyńskim Andrzeja Koterskiego. Wyjaskrawione negatywne cechy całego otoczenia i wszystkich ludzi intensyfikowane są nie po to by człowieka odpychać, ale by wzmocnić wymowę, skupić całą uwagę widza na konkretnych problemach. Drugorzędną, ale mimo to ważną rolę, odgrywa także dźwięk. To, że bohaterowie nic nie mówią sprawia, że mocniej wytęża się wzrok, doszukuje ukrytych symboli i znaczeń.
Montaż filmów dodatkowo wzbogaca warstwę wizualną. Pozornie niezwiązane ze sobą sceny przeskakujące jedna w drugą, czy sztucznie wycięta, z pewnością nagrana za pomocą greenboxa lewitująca kobieta. Takie efekty wzmagają uczucie odrealnienia i niepewności od początku towarzyszące widzowi. Zacieniona, ogromna przestrzeń, oświetlona jedynie projekcjami filmów dodaje patetyzmu. Na samym środku sali stoi rzeźba mężczyzny? z założoną papierową torbą na głowie. To najwyraźniejszy ślad wskazujący na trop, że być może wszystkie te męskie postaci przedstawiają jedną osobę.
W pełni zdaję sobie sprawę, że moja interpretacja nie jest jedyną możliwą, słuszną, dlatego przyjąłem formę komentowania narracji w takiej kolejności, w jakiej ja ją odczytałem. Zawikłane powiązania skutecznie uniemożliwiają jednoznaczne zrozumienie. Bardzo dobrze, że tak jest. Odbiorca zostaję włączony w proces tworzenia. Przestaje być tylko widzem i staje się integralną częścią całości. Oczywiście wymaga to odpowiedniego nastawienia, wrażliwości i chęci. Nie o to jednak chodzi by sztuka podobała się wszystkim, a jeśli tak się dzieje to tym gorzej dla niej.
Kajetan Giziński