IGNORANCI W SIECI

czwartek, 10 kwietnia 2014

Museum of Contemporary Art in Kraków



     Mocak to muzeum, które chciałam odwiedzić już od dość długiego czasu. Dlaczego? Miejsce to wydawało mi się niezwykle ciekawe, zaskakujące i na pewno kontrowersyjne. Przecież niemal wszyscy zainteresowani sztuką słyszeli i komentowali opisy, które znajdują się w tym muzeum pod pracami artystów.
Zacznę od tego, że dotarcie do muzeum nie jest takie łatwe, jakby się mogło wydawać. Znajduje się ono na Podgórzu, znanej dzielnicy Krakowa,  ale jest skryte wśród bloków oraz opuszczonych fabryk (hangarów). Lokalizacja mało zachęcająca. Kiedy dotarłam na miejsce, moim oczom ukazał się niezbyt duży, przeszkolony budynek wzniesiony w stylu modernistycznym. Widnieje na nim podświetlony napis MOCAK. To dobry znak. Dotarłam na miejsce.

     Wchodząc do środka zauważam, że jest mało zwiedzających osób. Być może jest to wynik takiej, a nie innej lokalizacji obiektu. Początkowo muzeum wydawało mi się dość małe, ale zwiedzając i odkrywając kolejne sale mogę śmiało stwierdzić, że jest rozległe. Ale zacznę od początku.
Zaraz po wejściu do budynku miałam okazję zobaczyć dzieło znanej artystki Mariny Abramović. Liczyłam na to, że praca ta przekona mnie do jej twórczości, ale niestety. I tym razem byłam rozczarowana.

     Artystka, która pojawia się naga w towarzystwie szkieletu, tym razem podobno protestuje przeciwko krzywdzie, jaka została wyrządzona Żydom podczas wojny. Tak przynajmniej informuje zamieszczona obok tabliczka. Kilka razy oglądałam ten 
kilkuminutowy filmik, ale niestety protestu w tym nie mogłam się dopatrzeć. Co gorsza, w tych następujących po sobie kadrach, nie sposób dostrzec elementy   zadumy, smutku, wspomnienia osób, które wtedy zginęły. Marina kaleczy swoje ciało, kładzie się na lodowym krzyżu i ogrzewa rany – na brzuchu gwiazda Dawida – przy pomocy lamp. Podobno ból, którego wtedy doznaje ma być jej odzwierciedleniem „smutku” po zmarłych. Próbuje uświadomić odbiorcom, jakie tragiczne były te wydarzenia. Myślę, że większość średnio wrażliwych ludzi ma świadomość ogromu  tragedii, niesprawiedliwości, zagłady.
 Mnie wręcz w pewnym sensie ta praca uraziła, bo pozbawiona była szacunku, nie tylko autorki do samej siebie, ale również do zmarłych, których podobno chciała uhonorować. 

     Na szczęście w następnej sali trafiłam na prace, moim zdaniem, godne zainteresowania. Była to ciężarówka zaparkowana częściowo na ścianie. Odwołuje się ona do codziennej rzeczywistości ukazując ją w krzywym zwierciadle. Autor, sięgając po rzeczy codziennego użytku i poddając je modyfikacji, odkrywa w nich nowe sensy. Zaskakuje odbiorcę, bawi go i intryguje. Może jest to sztuka, która nie wnosi  wielkich znaczeń i symboli, nie pobudza odbiorcy do trudnych rozmyślań. Ale przecież czasem wystarczy na coś spojrzeć i się uśmiechnąć, i to jest już sukces dzieła. W tej sali znajdują się również inne dzieła Erwina Wurma. Są to „Jednominutowe rzeźby”, które stają się sztuką w momencie, gdy widz sam przystępuje do interakcji z przedmiotami, które artysta mu daje. Są to prace, które jak już wspominałam, zwracają uwagę, intrygują, ciekawią. Nie zmuszają odbiorcy do wielkich wzruszeń, nie epatują emocjami, ale nie wzbudzają niechęci, nie śmieszą a raczej bawią. Dają chwilę zapomnienia. Wydaje mi się, że czasem taki moment wytchnienia też jest niezwykle potrzebny. I wtedy takie dzieła zostają na długo w pamięci. Bo kto spróbował wykonać zostawione przez artystę zadanie, miał wiele zabawy. A uśmiech i radość w pamięci pozostaje na długo.

     Niestety, chwilę później dotarłam do prac Natalii LL. Nie spodziewałam się niczego zaskakującego w jej pracach. Oczywiście, tak jak zawsze, mogłam podziwiać zdjęcia kobiet, które jadły banana. Jest to sześć małych, kwadratowych obrazków, które dość jednoznacznie odwołują się do seksu oralnego. Podpis, który znajduję się obok dzieła, jest co najmniej zabawny. Autorka ma odwagę zaprezentować akt, którego większość kobiet się wstydzi. Jej prace są ostentacyjne i kontrowersyjne. Nie wiem, czy mam podziwiać odwagę i bezpruderyjność autorki, czy płakać ze śmiechu. Sto lat temu z pewnością uchodziłaby za skandalistę i bulwersując część opinii zasłużyłaby na miano odważnej. Ale obecnie tego typu dzieła doskonale zastępuje produkcja pornograficzna i wcale nie pretenduje do laurów „za odwagę”, a raczej zadowala się wpływami na konto.

     Rozumiem, że erotyka na stałe zagościła w większości prac, ale czy musi być prezentowana w tak bezpośredni sposób? Ona wręcz atakuje nas. Przecież zostawienie czegoś niedopowiedzianego, elementu tajemnicy jest dla inteligentnego odbiorcy swego rodzaju wyzwaniem. Sztuka powinna pobudzić wyobraźnie, ale pobudzić, a nie bezczelnie wdzierać się do wyobraźni widza. Zastanawiam się, czy Natalia LL prezentując takie prace czegoś sobie nie rekompensuje?

     Nieco dalej dostrzegam lightboxy Marty Deskur, które przedstawiają trzy kobiety w ciąży. Dopiero po przyjrzeniu im się bliżej dostrzegam, że każda z nich ma twarz artystki. No i tu pojawia się pytanie, co artystka zamierzała takim zabiegiem osiągnąć? Stojąc przed dziełem nie jestem w stanie zrozumieć idei, jaką chciała przekazać. Z pomocą przychodzi mi tabliczka zamieszczona obok. Podobno praca jest paradoksem ciężarnej dziewicy i odwołuje się do Niepokalanego Poczęcia. Podważa etos dziewicy we współczesnym świecie. Gdyby nawet zaakceptować ten fakt w odniesieniu do hierarchii wartości w obecnej rzeczywistości, to dlaczego sięgać do treści religijnych. Autorka nie jest w tym odkrywcza, a biolodzy już dawno zbadali zjawisko patenogenezy.  Chętnie zostawiłabym tę pracę bez komentarza. Po pierwsze, nie mam pojęcia, co te lightboxy miały wnieść, na co zwrócić uwagę widza. I jeszcze odwołanie do Niepokalanego Poczęcia. Zastanawiam się, czy artystka naprawdę nie miała już czym zaistnieć, nie miała pomysłu na zaprezentowanie czegoś lepszego. Jeżeli chciała ukazać kobiety w ciąży, mogła uczynić to w zupełnie inny sposób. Dla mnie o wiele ciekawszą pracą, byłoby zaprezentowanie kobiety i jej nienarodzonego dziecka jako czegoś niezwykłego, zmieniającego obecne życie matki, okres wspaniały, ale i pełen obaw, leków. Kobiety z uśmiechem, płaczące lub nie okazujące emocji. Czy nie to byłoby ciekawsze? Kiedy każda z oczekujących na dziecko matek mogłaby zobaczyć inne kobiety, które przeżywają być może to samo. Kobiet zaskoczonych swym stanem, niecierpliwych, dumnych. Kobiet, które mają obawy, które zwyczajnie się boją. 

     Na szczęście w muzeum odnajduję jedną pracę, która pozytywnie mnie zaskakuje - „Między” Stanisława Drożdża. Jest to małe, kwadratowe pomieszczenie. Białe ściany, a na nich czarne literki. Gdzie nie spojrzę widzę napis „między”, co mnie zadziwia nigdzie takiego słowa nie ma. Autor pracy pokazuje widzowi, jak można zmieniać rzeczywistość, a rzeczy, które znamy z dnia codziennego nadal będą przez nas rozpoznawane. Jest to pewna manipulacja wobec odbiorcy, ale czyż nie ciekawa? Również wybór słowa wydaje mi się bardzo trafiony. Odwołam się tu do naszych codziennych doświadczeń. Ile razy przekonujemy się, że to, co jest najważniejsze często ukrywa się właśnie „między”, nie „w”. Nie sztuką jest na miliony sposobów analizować jedno zdanie czy słowo. Rozwodzić się i doszukiwać sensów ukrytych. Ale czy częściej nie jest tak, że właśnie „między” słowami odnajdujemy prawdziwe znaczenie, „między” jakimiś przedmiotami znajdujemy to, czego długo szukaliśmy? Ten wyraz jest obecny w naszym życiu niezależnie od tego, czy zauważamy jego znaczenie,  czy też nie.

     Wizyta w muzeum była dla mnie bardzo ciekawym i nieoczekiwanym przeżyciem. Wzbudziła we mnie wiele sprzecznych emocji. Pojawiły się kontrowersyjne uczucia, niezadowolenie, zażenowanie, śmiech, zaintrygowanie i zachwyt. Czyż nie o takie odczucia chodzi kuratorom. Pewnie tak. Dzięki takiemu doborowi dzieł zostaną one w mojej pamięci na długo i będę mogła o nich jeszcze wiele opowiadać. Nie wychwalając ich, a raczej podkreślając swoje niezadowolenie, zdziwienie, że takie dzieła pojawią się w muzeum. Ale chyba o to chodzi artystom. Bo przecież podobno „nie ważne, jak mówią, ważne, że w ogóle mówią”. A, jeżeli jest to jeszcze mówienie negatywne, to dobry znak, bo zachęca to innych do analizy owej twórczości. Więc może lepiej nic nie mówić i nie napędzać niektórym artystom sztucznej popularności. 


Aleksandra Komorowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz