IGNORANCI W SIECI

sobota, 26 kwietnia 2014

Crimestory



     Wizytę na wystawie Crimestory w CSW Znaki Czasu chciałbym potraktować jako przyczynek do rozważań na temat współczesnych tekstów o sztuce. W ostatnim czasie pojawiało się wiele bardziej lub mniej udanych prób zdefiniowania stanu obecnej krytyki artystycznej. Moim zdaniem diagnoza ta powinna dotyczyć wszelkich wypowiedzi na temat sztuki i jej odbioru. Ten ostatni element zdaje się najbardziej zaniedbany.
Piątkowe popołudnie w Toruniu było wyjątkowo ciche...


Tomasz Mróz, Self-Portrait, 2006  fot. własne

     Nie licząc trzasków, wrzasków i innych efektów akustycznych, na Crimestory dźwięki wywoływałem tylko ja i moja miła towarzyszka, bowiem było pusto. Żywej duszy zainteresowanej sztuką nie mogłem uświadczyć. Mnie też z resztą ta sztuka nie zainteresowała (bo muszę już uznać, że jest to sztuka, by nie uchodzić za bezmyślnego hejtera). Gdybym chciał obejrzeć gejowskie porno to włączyłbym Internet. Nie muszę w tym celu ruszać się sprzed komputera. A Stach Szabłowski, kurator wystawy, chce jeszcze nadszarpnąć nić porozumienia między artystą i widzem. Bardzo to przykre, choć oczywiste. Większość wystaw od ponad pół wieku próbuje taki efekt osiągnąć. Obrzydzić widzom wizyty w galeriach, oto co artyści i krytycy postawili sobie za punkt honoru. Jak widać po hulającym wśród ogromnych sal CSW wietrze, cel został osiągnięty. Po co więc dalej brnąć w bagna beznadziei? 

grafika: Tymek Borowski, tekst: Stach Szabłowski  fot. własne
     Zaklejony plasteliną penis ukrzyżowanego Chrystusa autorstwa Markiewicza nie robi na mnie absolutnie żadnego wrażenia, ponieważ podobnych realizacji widziałem bardzo dużo. Co też obchodzi mnie, że Oskar Dawicki wprawił sobie w pierścień kamień nerkowy ojca? Tyle co czeskie dziecko w podwodnej łodzi, cytując Artura Andrusa, autora licznych przenikliwych obserwacji zjawisk kulturalnych. 
Problem polega na tym, że współczesna sztuka rzeczywiście jest bardzo mocno zinstytucjonalizowana, a co za tym idzie, takie są również towarzyszące jej teksty. Trudno się dziwić krytykom i kuratorom, że chcą zarobić. Piszą więc o wystawianych artystach pozytywnie. Dlaczego jednak inni krytycy także sypią pochlebstwa? Bo za ich tekst też ktoś płaci, np. wydawca magazynu o sztuce. Często też związani są z inną instytucją, w której ten sam artysta jest wystawiany. W takiej sytuacji negatywna opinia jest strzałem w kolano. Nawet tak prosta rzecz, jak szczerość, nie jest pożądana. Ze szczerości wynika zbyt wiele elementów konstruktywnych

     Nie inaczej jest w przypadku Crimestory i towarzyszących ekspozycji tekstów Stacha Szabłowskiego. Proponuje on pozbawienie publiczności prawa do zadowolenia ze sztuki, z jej pieniędzy przecież fundowanej. Innymi słowy, kurator chce, żeby podatnicy dawali kasę na wszystko, czego on sobie życzy. Niestety tak się nie da. Jeśli ktoś ma za cokolwiek zapłacić, to musi sam tego chcieć. Prosta zależność marketingowa, której Szabłowski zdaje się nie zauważać. Chciałby on, aby największa wartość dzieła zawarta była w nieporozumieniu i konflikcie. Nigdy tak nie było i nie będzie. Oczywiście sztuka, która znalazła swoje stałe miejsce w historii, musiała wywołać wcześniej sprzeciwy. To naturalna droga jej ewolucji. Jednak koncepcja kuratorska Crimestory jest niedorzeczna.

     Krytyk pisze w wymyślny sposób, jak naburmuszona panna z dobrego domu, że wszystko mu się należy. A to nieprawda. Słaby produkt, jak by nie był zareklamowany, nadal jest słabym produktem. Również na tym polu Szabłowski poległ. Kładąc jako fundament założenie, że często osiągnięcie zadowolenia z obcowania ze sztuką możliwe jest tylko za cenę jej neutralizacji, autor tekstu pluje mi w twarz z ironicznym śmiechem. Mam się cieszyć, że zneutralizował sztukę? Z jakiej racji? Skoro płacę podatki, to znaczy, że chcę żeby sztuka prezentowała coś interesującego i atrakcyjnego zamiast mnie obrażać. A Crimestory nie tylko nieudolnie próbuje mnie obrazić, ale także namawia mnie do straty najcenniejszej rzeczy, czyli czasu.

     Musiałbym być ostatnim desperatem, aby wysłuchać wszystkie pieśni, które zaproponowały mi panie z zespołu o wymownej nazwie Cipedrapskuad. Jak już rok temu zauważył Jakub Banasiak, artystki nie zaprzątały sobie w trakcie „komponowania”, głowy lirycznością ani wyrafinowaniem muzycznym gatunku, jakim jest niewątpliwie hip-hop. Do tego wszystkiego dochodzi, stale powtarzający się w CSW problem złego tłumienia akustycznego sal. Nawet, jeśli postanowiłbym spędzić dłuższą chwilę na podziwianie wątpliwego kunsztu pseudofeministycznych tekstów, nie miałbym szansy wychwycić wszystkich słów przez nakładające się dźwięki pozostałych filmów i instalacji.
Na dokładkę Artur Żmijewski ze starą pracą Na spacer. Cokolwiek artysta chciał powiedzieć, targanie niepełnosprawnego człowieka nie jest warte pieniędzy, które za taką realizacją stoją. Skoro jednak instytucje państwowe nadal za to płacą, Żmijewski jest górą.
Zupełnie nie rozumiem obecności na wystawie prac Marka Raczkowskiego. Artysta, który otrzymał nagrodę od samego Sławomira Mrożka, szukając w ten sposób rozgłosu jest moim zdaniem niekonsekwentny. Bardzo wysoko cenię jego twórczość, ponieważ jest wprawnym rysownikiem i celnie wytyka wszelkie polskie nonsensy. Satyra i absurd, dwa składniki silnie zakorzenione w polskiej tradycji, na Crimestory gubią się wśród miernoty i pogoni za sensacją.

     Podsumowując rozmyślania doszedłem do wniosku, że sztuka prezentowana w takich miejscach jak CSW musi opłacać się wielu osobom z nią związanym, co powoduje, że realizacje spoza patologicznego dyskursu są automatycznie wykluczane. Kultura jest samonapędzającym się mechanizmem. Obecnie najwięcej jest prac z tematyki feministycznej, gejowskiej i krytycznej. Nie ma się więc co dziwić, że pojawiają się kolejne tego produkty. Problem leży w tym, że sprawy mniejszości czy grup społecznych odczuwających nierówność stłumiły interesy całej reszty. Dodatkowo prace traktujące o problemach homoseksualizmu nazbyt często powodują niesmak, nawet wśród samych zainteresowanych. Nie każdy gej musi chcieć stale oglądać sterczące fallusy i sceny z libacyjnych orgii. Nie każdy widz musi w ogóle chcieć przyjść do galerii, a ta nie robi nic, żeby chęć sztuki wzbudzić.



Kajetan Giziński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz