IGNORANCI W SIECI

piątek, 12 lipca 2013

BILIJANA DJURDJEVIĆ

-Jaka jest definicja psa? – Nie kot. Bilijana Djurdjević.  
autor:Szymon Bochniarz


 

Nie mogę usiąść choć przez chwilę w spokoju. Przez płaty zasłon przedostają się strumienie światła, które uniemożliwiają mi spoglądanie na ekran komputera. Kawa jest już zimna, a w popielniczce popiół układa się w dzikie budowle, przypominające zamki. Gdyby nie brak wilgotności, to czułbym się jak nad morzem. Telefon co dziesięć sekund odgrywa pożegnalny marsz, pewnie znów zaraz się rozładuje. Dobrze, że choć psa brat do pokoju przygarnął. 

Bilijana Djurdjević, "Summertime is over"

Dostałem nowy katalog, prosto z Belgradu. (Ciekawe czy nad Dunajem też tak komary gryzą?) Uwielbiam woskowany papier, jego dotykanie sprawia mi ogromną przyjemność. Nie jest to żaden kolejny śmieszny mój fetysz, po prostu przypomina satynową pościel, która w moim małym pokoju zajmuje centralne miejsce (oczywiście jeśli nie pojawi się pies, kot, sterta ubrań lub inny niepotrzebny totem.)
Z dziecięcym zachwytem otwieram stronę tytułową i co…? I pies! Ze wściekłości przymykam oczy a biurko niczym za Noego pochłania obrzydliwy, zimny i czarny płyn. Zawsze coś nabroję! I zamiast biec po ścierkę, siadam na podłodze i obmyślam plan zemsty na artystce – Bilijana Djurdjević – jeEj nazwisko. Krzyczę „Ja ci już pokażę!” i zabieram się do skrobania tekstu, wpierw jednak autorce dorysowuję wąsy na odwrocie.
„Bambi is dead”, oto tytuł obrazu, który mnie rozwścieczył. Choć nie wiem, kto jest bardziej wściekły, ja czy psy przywiązane do drążka. Sarenka pewnie kroi się na blacie obok, a głodne boksery domagają się łupu. Atmosfera grozy przypomina horror klasy B. Brakuje tylko strugi krwi, ściekającej z tasaka, chociaż kto wie, co dzieje się poza kadrem. Każda rzeźnia pachnie rozpadem. (Po cichu dedukuję – rzeź pachnie rzezią, mój pokój pachnie… pokojem? Prędzej w pokoju narysowałbym teraz krzyż, niż pacyfę.) Przewracam stronę katalogu i moim oczom ukazuje się cała seria ukrzyżowań. 

Bilijana Djurdjević, "Bambi is Dead"

Tuż przede mną wisi chłopiec w kąpielówkach ze skrępowanymi nad głową rękami. U jego stóp eleganckie półbuty „dają chodu”. Chłód płytek basenu przeszywa mnie na wskroś. Dzieciak spogląda mi głęboko w oczy, a ja staram się usilnie kontrolować swój oddech, rzucając ukradkiem spojrzenie na tytuł obrazu - „Paradise lost”. Czy Adam też kupował buty u Gucciego?
Odpalam papierosa, dym leniwie sączy się przez moje palce. Przewracam stronę i łzy zaczynają mi napływać do oczu. Wzruszenia wcale nie wywołuje mężczyzna w nagannym stroju w supermarketowym wózku, to dym, który dostał się do mojego oka. Tytuł doskonale opisuje mój stan – ja, leżący na podłodze z papierosem, opłakujący na wpół martwego – „Pieta – Sloth”. Matka cały czas powtarza, że moja gnuśność doprowadza ją do szału – „Dziecko, pisarstwo to żaden zawód!” „Dobrze mamo, ale nie chce mi się.” Rzeczywiście, zupełnie nie chce mi się dotrzeć do popielniczki. Mojemu towarzyszowi z obrazu widocznie nawet nie chce się wyjść z supermarketu. Nawet skarpetek postanowił nie cerować. Nie tak się umiera. 


Bilijana Djurdjević, "Pieta-Sloth"

Zazdroszczę leniwym ludziom. Z zazdrości można dostać i ekstazy. Przekonuję się o tym spoglądając na kolejnego mężczyznę, tulącego w pustej, białej wannie krzyż. Jego twarz wskazuje na ogrom burzących się w nim uczuć, choć pozornie można by stwierdzić zwykły zgon. Doskonale wystudiowane ciało i zimna glazura wzbudzają we mnie jeszcze większą zazdrość. Rozjuszony jestem sam na siebie, że w tym namolnym amoku mogłem przegapić tak dobrą artystkę. Szybko przerzucam stronę i w ogrodzie ziemskich rozkoszy, a właściwie w jakimś płytkim bajorze porośniętym na brzegu chorowitą zielenią, widzę trupa. „Garden” - ta niepokojąca, horyzontalna kompozycja coraz bardziej wskazuje mi, że śmierć prawie na pewno jest pozioma, o czym usilnie przekonuje w swoich wierszach Sylvia Plath.
Z burzą wewnątrz oczekuję kolejnych wrażeń, które zapewne wywołają następne dzieła. Wtem stary, obleśnie śliniący się Reks wpada do pokoju, dosadnie informując, że teraz czas przeznaczyć mam wyłącznie jemu. Mokra od śliny smycz w pysku psa szybko sprowadza mnie na ziemię, wpajając we mnie nierozerwalną i nieżyciową rzeczywistość. Bilijano, słyszałem, że masz kota, czy też jesteś jego niewolnikiem? Niebawem wrócę… Tymczasem biegnę do Koloseum.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz