IGNORANCI W SIECI

piątek, 25 lipca 2014

XII KONKURS GRAFICZNY IM. JÓZEFA GIELNIAKA



     Józef Gielniak to postać, której  nie sposób przecenić w dziedzinie grafiki. Żył zaledwie czterdzieści lat borykając się z ciężką chorobą, gruźlicą. Stworzył we własnej  głowie swój intymny i całkowicie odrębny świat. Na szczęście, artysta obdarzony był tak wielką wrażliwością, że potrafił swoje fantastyczne wizje przedstawić na linorytach.

     Zamknięty w Szpitalu Bukowiec w Kowarach intensywnie pracował. Korzystał wyłącznie z jednego dłutka drzeworytniczego, które stale ostrzył, by nie stracić precyzji. Między innymi w tym leży sekret pajęczej tkanki linorytów mistrza. Doskonale je znał, panował nad nim, wiedział jakich efektów mógł się spodziewać. Owe dłutko można podziwiać w gablotce razem z misternie rzeźbionymi płytami. Gielniak miał w sobie bardzo dużo cierpliwości. Jak sam mówił, wizja, która mu towarzyszyła tego wymagała. Kochał przyrodę i chłonął ją całym sobą. Prace nie tyle przedstawiają, co raczej są zbudowane z materii roślin. Powtarzalne rytmy kształtów przypominają nieodparcie wirujące fale z obrazów van Gogha. To porównanie jest  całkowicie uzasadnione, ponieważ Gielniak zafascynowany był jego sztuką i stworzył nawet pracę pt. „Improwizacja I (W hołdzie V. Van Gogh)”. Wszystko jest ze sobą organicznie związane i skonstruowane z tego samego podstawowego budulca. Stąd też ,  pomimo całkowicie nierealnych scen ,  ma się wrażenie rzeczywistego, choć zagadkowego bytu. Architektura, postrzegana często jako całkowite przeciwieństwo natury ,  jest w pracach mistrza nierozerwalnie z nią połączona. Obydwa  składniki przenikają się i podlegają wspólnej, organizującej wszystko zasadzie. Kosmiczne skojarzenia też są zrozumiałe. Totalność wizji Józefa Gielniaka jest niepodważalna. Natura, architektura, człowiek i kosmos, wszystko ma ze wszystkim związek i ze wszystkiego wynika. Spokój z jakim pracował artysta i niespotykana wytrwałość doprowadziły go na szczyt. Rozbłysnął niczym meteor i zniknął. W pamięci artystów błyszczy jednak nieprzerwanie.

     Dwunasta już edycja Konkursu Graficznego im. Józefa Gielniaka zaowocowała wieloma wspaniałymi pracami współczesnych artystów. Interpretacje mistrza są najróżniejsze i zaskakująco twórcze. Wystawa pokonkursowa, która przyjechała do Muzeum Okręgowego w Bydgoszczy jest najlepszą okazją do poznania zarówno niewyczerpanego źródła w postaci twórczości Gielniaka jak i wszystkich nurtów, które zainspirowała. Prezentowane prace zaskoczyły mnie bardzo wysokim poziomem. Z pewnością, gdybym należał do jury, miałbym duże problemy ze zdecydowaniem się, które z prac nagrodzić. Bardzo duże wrażenie zrobiły na mnie wielkoformatowe, mistyczne linoryty Dariusza Kacy. Podobne i niepodobne do Gielniaka jednocześnie. Ujęły mnie szczególnie swoim tajemniczym, niepokojącym nastrojem i wyczuciem abstrakcji. Szczególnie w czerni i bieli rzadko udaje się uzyskać takie napięcie bezprzedmiotową pracą.

     Jeśli chodzi o całość wystawy, lepiej odpowiadały charakterowi patrona grafiki introwertyczne, zabierające widza w inny świat. Prace figuralne nie odpowiadają, moim zdaniem, temu co chciał uzyskać sam Gielniak. Uważam, że to co go najbardziej wyróżnia wśród innych, to dążenie do wywołania wewnętrznych przeżyć w całkowicie aluzyjnej, maksymalnie subtelnej postaci. Wprowadzanie postaci, których on nie stosował, jest wg mnie zupełnie niepotrzebne i zakłóca idealną równowagę między wszystkimi elementami kompozycji. Wyjątkiem jest praca Andrzeja Popiela, u którego ludzkie sylwetki szczelnie wypełniają dolną partię odbitki, zrównoważoną pozbawionym sztafażu pejzażem w tle. Formalne odwołanie do patrona jest czytelne, jednak autor zachował właściwy sobie charakter i zawarł własne treści. Przeciwny biegun zajmuje dla mnie grafika Sławomira Grabowego pozbawiona wszelkich odniesień materialnych,  jednocześnie pozbawiona całkowicie nastroju jaki wywołują niezastąpione linoryty Gielniaka. Zupełnie nie rozumiem natomiast jak wśród nagrodzonych prac znalazła się nic nie mówiąca grafika Tomasza Barczyka. Nie można mu odmówić umiejętności technicznych, jakie posiadają wszyscy wystawieni autorzy, jednak uważam, że po to konkurs nosi imię konkretnego artysty, aby w jakiś nienachalny sposób ukierunkować poszukiwania uczestników. Absolutnie zachwyciły mnie delikatnością tkanej pajęczyny prace Anny Kulec. W nich też można dostrzec ukryte motywy i przenikające się formy. Podobnie przemawiają, choć językiem geometrii, grafiki Dariusza Darta Chojnackiego. Są oszczędne, lecz nie skąpe, powściągliwe w dobrym tego słowa znaczeniu. Absolutnie niepowtarzalne wrażenia wywołuje „Noc w Mary” Joanny Gałeckiej, gdzie w jednym miejscu spotykają się różne wymiary.

     Oglądając linoryty Gielniaka z bliska, z odpowiednim namaszczeniem, z jakim traktował je autor, dostrzega się kolejne szczegóły, nieosiągalne ani na pierwszy, ani nawet piąty rzut oka. Za każdym razem można w nich dostrzec coś innego, stałe są tylko główne zarysy, np. budynku sanatorium. Kwiaty dmuchawca przekształcone na nieskończoną ilość sposobów, jak fruwające na wietrze parasolki, odkrywają niesamowity świat, rozdzierają niebo (a może je stwarzają?). Formy przypominające główki kapusty, wielkie i mikroskopijne, zapełniają całą powierzchnię grafiki „Bukowiec naoczny- dla synka”. Eksplozje i implozje spotykają się w jednym miejscu. To jedyne w swoim rodzaju przeżycie, jakby być świadkiem kreacji świata. Józef Gielniak pracował nad jedną małą płytką linoleum po kilka miesięcy. Cały czas towarzyszyła mu refleksja, można śmiało rzec, filozoficzna. Wielokrotnie modyfikował koncepcję, następnie nanosił poprawki na matryce po wykonaniu odbitek próbnych. Nie projektował swoich grafik. On je stwarzał, powoli z uporem. Wszystko pulsuje życiem, jakie Gielniak podarował swojej sztuce. Zamknął w niej całą wrażliwość, wszelkie delikatności świata. Dostrzegł w mikrokosmosie sanatorium makrokosmos Wszechświata.

     Nie ma sensu streszczać tego, co można samemu zobaczyć. Chociaż aura nie sprzyja siedzeniu w galerii, serdecznie polecam wybrać się na Wyspę Młyńską i poświęcić czas na poznanie mistrza oraz jego uczniów. Wbrew obiegowej opinii, grafiki należy oglądać na żywo, aby móc w pełni docenić tę wspaniałą dziedzinę sztuki. Jest już niewiele czasu, więc spieszmy do Muzeum Okręgowego w Bydgoszczy! Już w czwartek 31 lipca odbędzie się finisaż.

Kajetan Giziński