IGNORANCI W SIECI

czwartek, 12 września 2013

MUZYKA OBRAZU

Recenzja grafiki do albumu "Lightning Bolt" zespołu Pearl Jam
autor: Aleksandra Stokowiec


Słowa z reguły najlepiej płyną wówczas, kiedy gdzieś w tyle głowy wybrzmiewa melodyjne metrum- zwłaszcza, kiedy akurat zdarzy się tak, że dźwięki zgrają się z myślami w sposób harmonijny, a kolejne takty kończyć będą się dokładnie tam, gdzie następujące po sobie zdania. W takim wypadku całość wywodu niechybnie nabierze pięknej formy i odpowiedniego rytmu, dając odbiorcy wrażenie obcowania z tekstem pod każdym względem nienagannym. Tym razem proszę jednak na podobne wrażenia nie liczyć. Będzie zgrzytało, milkło w pół słowa i strzępiło się na brzegach. Muzyka najwłaściwsza do nawiązania udanej kolaboracji z tą recenzją wciąż jeszcze bowiem pozostaje wielką tajemnicą i, jak głoszą zegary na oficjalnej stronie zespołu, na zmianę tego stanu rzeczy nie należy liczyć przed upływem 32 dni, 19 godzin i 24 minut. Do tego czasu pozostaje jedynie przyjrzeć się uważnie grafikom zaprojektowanym na potrzeby najnowszego wydawnictwa Pearl Jamu. 




Zespół wielokrotnie już udowadniał, że kwestia oprawy jest w ich odczuciu czymś więcej, niż tylko powinnością, którą należy spełnić. Wystarczy wspomnieć tu osławione „Vitalogy”, wyróżniające się nie tylko zawartością muzyczną (wydawnictwu przyznano status pięciokrotnej platyny), ale także wyjątkowo starannym opracowaniem graficznym. Okładka imituje wolumin oprawiony w szlachetną, brązową skórę. W centrum znajduje się tytuł albumu, wytłoczony złotymi literami. Jednak, jak na starą księgę przystało, tego, co najciekawsze, szukać należy wewnątrz... We wkładce znajduje się szereg przedruków z pracy doktora E.H. Ruddicka wydanej w latach 20. XX wieku (Vedder podobno znalazł jej kopię na garażowej wyprzedaży). Traktuje ona o zdrowiu i przykładnym życiu. Jej fragmenty zestawione zostały z tekstami poszczególnych utworów, krótkimi poematami oraz mnóstwem kolorowych fotografii. Uwagę przykuwa tu zwłaszcza rentgen zębów, który pojawia się we wkładce w miejscu, gdzie powinien znaleźć się tekst utworu „Corduroy”. Jest to zdjęcie przedstawiające uzębienie samego Veddera. Miało ono stanowić rodzaj ironicznego komentarza do nadmiernego zainteresowania życiem prywatnym muzyków Pearl Jamu.

Kolejne krążki były dla zespołu okazją do dalszego eksperymentowania. Pojawiały się nowe formy wkładek, przechodzenie od fotografii („Yield”), poprzez kolaż („No Code”), aż do grafiki („Backspacer”, „Lightning Bolt”). Cechą charakterystyczną stało się także komponowanie okładki w taki sposób, by zawrzeć w niej dodatkowy, ukryty przekaz. I tak na „No Code” 144 zdjęcia wykonane polaroidem, układają się w trójkątne logo, nawiązujące do motywu wszechwidzącego oka. Wśród dziewięciu grafik zdobiących okładkę albumu „Backspacer”, dopatrzyć się można z kolei wielu odniesień do popkultury. Tworzą one oszałamiający miraż, zawieszony gdzieś wpół drogi między sentymentalnym spojrzeniem rzucanym w przeszłość, a wciąż żywymi fantazjami dotyczącymi przyszłości, co znakomicie oddaje charakter całej płyty.

Poświęcanie tak wielkiej uwagi stronie plastycznej albumu może wydawać się pewną ekstrawagancją. W przypadku Pearl Jamu nie powinno to jednak dziwić. Basista zespołu, Jeff Ament, sam długo zajmował się grafiką użytkową. Wraz z młodszym bratem założył nawet firmę AmesBros., specjalizującą się w projektowaniu plakatów promujących trasy koncertowe. Równocześnie (niewykluczone, że w związku z zamiłowaniem muzyków do surfingu i jazdy na deskorolce), Pearl Jam od samego początku skupiał wokół siebie wielu znakomitych artystów. Wśród nich nie brakowało twórców komiksów (Tom Tomorrow), murali (MAXX242, Munk One) czy w końcu autorów nietuzinkowych grafik. Don Pendleton, odpowiedzialny za oprawę graficzną najnowszej płyty zespołu, należy do tych ostatnich. 
 


Artysta ten, działający pod szyldem Elephont, współpracował do tej pory przede wszystkim z producentami desek snowboardowych, deskorolek, obuwia oraz odzieży. Projektowanie grafik do „Lightning Bolt” było zatem jego pierwszym tak poważnym spotkaniem z rynkiem muzycznym. Brak wielu doświadczeń w tej materii nie był jednak żadną przeszkodą. Jak bowiem zapewnia Jeff Ament, Pendleton sprawdził się znakomicie. I rzeczywiście, jeśli wziąć pod uwagę estetykę jego prac, nie powinno to w najmniejszym nawet stopniu dziwić.

Już sam układ poszczególnych elementów powoduje, że okładka „Lightning Bolt” zdaje się emanować jakimś dziwnym rodzajem napięcia. Trudno mówić tu o oddziaływaniu swoistego horror vacui- części składowych tej kompozycji jest przecież stosunkowo niewiele, a każda z nich opracowana została w maksymalnie oszczędny sposób, bez zagłębiania się w detale. Równocześnie jednak ich wzajemne przenikanie się daje wrażenie spoglądania na obraz ciągłej walki o przestrzeń. Poszczególne elementy wchodzą ze sobą w interakcję, której jedynym celem zdaje się być wzajemne odpychanie. Ten antagonizm znakomicie oddany został poprzez kontrast kierunków (fale rozchodzące się na zewnątrz i zygzaki błyskawic skierowane do centrum), zestawienie kształtów obłych z kształtami o ostrych kątach (z jednej strony zarys oka i półksiężyc, z drugiej- krzyż), czy w końcu zróżnicowanie wielkości plam barwnych (od czarnego tła, aż po ledwie widoczne białe linie przecinające się pod kątem prostym). Odbiorca spogląda więc na wizualny zapis nieprzerwanie toczącej się batalii o poszerzanie wpływów. 

Nie bez znaczenia pozostaje tu także sama kolorystyka. Biel, czerń i czerwień to trzy najbardziej podstawowe barwy. W niemal każdej z kultur, kojarzone są one odpowiednio ze światłem, ciemnością i krwią. Stąd niedaleko już do konotacji związanych z wiarą w życie pozagrobowe, a wraz z nią- w jasną krainę zbawionych, nieprzeniknione mroki terytorium zamieszkanego przez potępionych oraz zawieszoną pomiędzy nimi ziemię, pełną istot śmiertelnych.

Do takiej interpretacji skłania już sama forma analizowanej grafiki. Nadanie przedstawieniu bezkompromisowej walki o terytorium takich właśnie kolorów, tylko dodatkowo wzmacnia wyraz całości. Ilustracja ta urasta nagle do rangi uniwersalnej wizji zbliżającej się apokalipsy. Syreny wyją, a niebo przecinają błyskawice. Ich odbicia widać w oczach przerażonych ludzi. Skąd jednak przyszło niebezpieczeństwo i gdzie kończy się ta historia?


Pearl Jam od samego niemal początku był zespołem mocno angażującym się w sprawy społeczne. Vedder wielokrotnie krytykował polityków za przedkładanie dbania o dobry wizerunek państwa, nad potrzeby jego obywateli. Ostro sprzeciwiał się też decyzjom związanym z misjami na Bliskim Wschodzie, wierząc że wszelkie problemy rozwiązywane powinny być drogą dyplomatyczną (wspomina o tym między innymi w jednym z fragmentów „Imagine in Cornice”). Wszystko wskazuje na to, że „Lightning Bolt” będzie albumem skoncentrowanym wokół obaw związanych z wszelkiego rodzaju konfliktami- zarówno tymi rozgrywającymi się w głowach poszczególnych jednostek, jak i tymi, które pociągają za sobą wzburzone tłumy.

W grafikach zaprojektowanych przez Pendletona, wyraźnie widać, że za każdym konfliktem stoi jakaś idea. Część z nich bierze swój początek w systemach religijnych („Getaway”), inne wypływają z zasad wpojonych w domu („Mind Your Manners”, „My Father's Son”). Są też takie, które czerpią z wielu źródeł, kiełkując w umyśle szaleńca powoli („Infallible”). Zestawianie ze sobą elementów pozornie bardzo odległych, pozwoliło Pendletonowi uchwycić także istotę problemu- punktem zapalnym zawsze staje się bowiem moment konfrontacji, chwila kiedy skrajnie różne idee stają naprzeciwko siebie. Przeciwko sobie występują przedstawiciele odmiennych religii (symbolika półksiężyca i krzyża), kolejne pokolenia, wierzące w całkiem inne ideały (wówczas walka toczy się między poczuciem przynależności do grupy, a przywiązaniem do tradycji), a w końcu także pojedynczy ludzie, chcący budować bliskie relacje (ich tworzenie wymaga dialogu). 
Mimo wszechobecnej symboliki związanej z wojną i przelewem krwi, Pendleton pozostawia jednak ziarnko nadziei- w ilustracji do „Future Days” widać kobietę i mężczyznę, którzy potrafią przemówić do siebie uniwersalnym językiem miłości (w tle widać dwa zwrócone do siebie twarzą profile). Nie wiadomo tylko, dlaczego ich sylwetki wynurzają się z pary źrenic, niczym ogromna łza... Być może to, co niedopowiedziane zostało w obrazie, własnymi słowami dopełni muzyka.